Fleetwood Mac jest muzycznym kameleonem

Niegdyś bluesowa formacja Fleetwood Mac trwanie na listach przebojów zawdzięcza temu, że jest muzycznym kameleonem. Z kolei fascynująca biografia „dysfunkcyjnej rodziny" – jak się nazywają – to mydlana opera, love story i muzyczna „Dynastia" w jednym. Grupa świętuje 50-lecie istnienia. A niech oburzy to najzagorzalszych fanów, ale trzeba powiedzieć wprost: trudno porównać rangę dokonań Fleetwood Mac z dorobkiem innych megagwiazd lat 60. czy 70., bo chociaż The Beatles zaczynali od prostych piosenek – potem stali się artystami i eksperymentatorami, The Rolling Stones zaś wprowadziło do muzyki pop gniewne rhythmandbluesowe brzmienia. Również na tle Led Zeppelin, Pink Floyd czy Genesis Fleetwood Mac to – jeśli nie liczyć początkowego okresu z Peterem Greenem – „tylko" grupa pop z chwytliwymi piosenkami.

W takim opisie kryje się, oczywiście, prowokacja, ponieważ Fleetwood Mac do dziś jest jedną z najbardziej gorących gwiazd i to dla fanów z wielu pokoleń. Prawda jest więc bardziej skomplikowana, a przepustką do wiecznej sławy bywają albumy, które sprzedały się na świecie w 40 mln egzemplarzy. W takim ekskluzywnym klubie nie ma The Rolling Stones i The Beatles. Są Michael Jackson, Pink Floyd, The Eagles, AC/DC i właśnie Fleetwood Mac z płytą „Rumours". A po niej nastąpiły kolejne bestsellery: „Tusk", „Tango in the Night" czy „Behind the Mask". Zespół jest wyjątkowy również dlatego, że nieustannie ewoluował, będąc w interakcji ze zmieniającymi się czasami i modami tak intensywnie, że trudno powiedzieć, ile brał z ducha czasów, a w jakim stopniu tego ducha kształtował. Nie bez znaczenia jest to, że jako bodaj pierwsza brytyjska formacja rozwiązał w twórczy sposób kwestię na miarę Kolumba, czyli podboju Ameryki. Gdy większość formacji wybierała się tam na okresowe tournée, Fleetwood Mac postanowili uczynić ze Stanów Zjednoczonych arenę swojej konkwisty, a w pozie niemal konkwistadorskiej Mick Fleetwood, jeden z ojców założycieli grupy, pokazał się właśnie na przełomowej amerykańskiej okładce płyty „Rumours".Decyzja o podboju Ameryki była strategiczna, ponieważ to największy rynek, największa gospodarka i w dodatku wolna od nadmiernych obostrzeń fiskalnych jak Wielka Brytania. Ważny dla Brytyjczyków był też, oczywiście, mit ziemi obiecanej. Zwłaszcza Kalifornia była mekką ruchu hipisowskiego. Tam pielgrzymowali George Harrison, John Lennon, The Cream z Erikiem Claptonem. Ale to Fleetwood Mac osiedli za Oceanem na stałe i kształtowali swój amerykański mit. Było im tam znacznie łatwiej niż w Anglii, ponieważ Ameryka kreowała nowych popkulturowych bohaterów mocniej niż Europa, również dlatego, że nie posiadała długiej historii Starego Kontynentu. To dlatego na nowych herosów wyrastały gwiazdy kina, a potem muzyki, uosabiając amerykański sen o karierze „od pucybuta do milionera". W Ameryce łatwiej było zaszczepić pojęcia króla rock and rolla (Elvis Presley), papieża pop-artu (Andy Warhol) czy cesarza punk rocka (Lou Reed), nawet jeśli te terminy są dęte i paradoksalne. Ameryka, która dopiero po I wojnie światowej zaczęła się stawać światowym mocarstwem, z naiwnością dziecka akceptowała pojęcia „kultowości" czy „ikony", które na Starym Kontynencie od wieków miały konkretne, religijne konotacje. A Fleetwood Mac stali się tak zwanym zespołem kultowym, a jego członkowie tak zwanymi ikonami pop. Okładki płyt, słowa tekstów, kostiumy z kolejnych sesji – organizowały wyobraźnię Amerykanów, do których trafiały piosenki oparte na folkowej melodyjności.Historia grupy, w której jest obecnie tylko dwóch członków założycieli, czyli perkusista Mick Fleetwood i basista John McVie, stała się też typową amerykańską operą mydlaną, bo jej członkowie nieustannie się zmieniali, wchodzili w związki ze sobą, rozstawali się i do siebie wracali, co z tego, że tylko na estradzie oraz w studiu.Ameryka oszalała na punkcie zespołu, gdy w szeregach formacji pojawili się przed nagraniem albumu „Fleetwood Mac" (1975) obdarzona kontraltem blond piękność Stevie Nicks oraz przystojniak i gitarzysta Lindsey Buckingham. Byli dla brytyjskiej formacji kołem ratunkowym, ponieważ od początku zmagała się ona z kłopotami personalnymi. Odejście gitarzystów Petera Greena i Jeremy'ego Spencera przestawiło muzykę zespołu na popowe tory, a w 1974 roku grupa szukała w Los Angeles natchnienia i następcy Boba Welcha. Wtedy inżynier dźwięku Keith Olsen zaprezentował Anglikom piosenki z nagranej przez niego płyty „Buckingham Nicks". Była to ryzykowna decyzja, ponieważ album duetu sprzedawał się fatalnie pomimo odważnej okładki, na której para pokazała się w lekkim negliżu, przysłonięta wyłącznie falą bujnych włosów. Młodzi muzycy mieli jednak niesamowite doświadczenia, które miały prawo zaimponować gigantom z Wielkiej Brytanii. Poznali się w jednej ze szkół w San Francisco w 1966 roku.A w 1968 roku zaczęliśmy rockandrollową karierę, otwieraliśmy koncerty wielkich gwiazd: Janis Joplin i Jefferson Airplane" – wspominała Stevie Nicks na łamach „Us Magazine". Pamiątką-talizmanem po spotkaniu z Joplin były podarowane Stevie przez Janis muszelkowe koraliki. Potem w piosence „Gypsy" wskazywała na butik Velvet Underground w San Francisco, który zainspirował styl Janis Joplin i jej. Wspólne koncerty z Jimim Hendrixem wpłynęły też na formowanie się estradowej osobowości Nicks. Właśnie takie wiano młodzi Amerykanie mieli wnieść do Fleetwood Mac. Oficjalnie stali się członkami zespołu w sylwestra 1974 roku. Dbali o promocję i to piosenki wydane na debiutanckiej płycie duetu: „Rhiannon", „Crystal", „I'm So Afraid" czy „Monday Morning", chociaż wcześniej nie zostały zauważone, zdecydowały o sukcesie. – Zagraliśmy je dosłownie w każdej dziurze i kopnęliśmy album na sam szczyt – wspominała Stevie. Nie od razu. Dopiero 15 miesięcy po premierze płyta wylądowała na pierwszym miejscu listy przebojów „Billboardu". Od tego czasu można powiedzieć, że grupa zyskała tam kartę stałego bywalca. Album okazał się najlepiej sprzedająca się studyjną płytą 1976 roku. Kupiło go 5 milionów fanów na świecie. Gorzej powodziło się muzykom prywatnie. Dali nowe życie grupie, ale związek Stevie i Lindseya się rozpadł. Stało się to głównym tematem melodramatycznego albumu „Rumours" (1977). W czasie tej samej sesji John McVie rozstał się ze swoją żoną, śpiewającą pianistką Christine McVie. Obie pary rozpadły się, ale wszyscy muzycy pozostali w zespole. Opowieść o końcu miłości kupiło 40 mln fanów. Stevie Nicks przeszła potem serię burzliwych romansów, m.in. z Mickiem Fleetwoodem, Donem Henleyem, perkusistą The Eagles, i Joe Walshem, gitarzystą The Eagles, znanym z legendarnej solówki w „Hotel California". Nigdy nie było mi dane zostać matką, za to moje piosenki sprawiają, że wiele matek mogło się poczuć lepiej – mówiła Stevie. Potem, wychodząc z uzależnienia od kokainy, padła ofiarą psychoterapeuty szarlatana. Zniechęcał ją do zamążpójścia i urodzenia dzieci. – Postanowiłam nie mieć chłopaka oraz dzieci i podążać za moimi muzami oraz całym gwiazdorskim „bla bla bla" – żaliła się. Smutna prawda show-biznesu polega na tym, że nic nie sprzedaje się tak dobrze jak szczęście, ale i nieszczęście gwiazd. Buckingham ożenił się z Kristen Messner, z którą ma trójkę dzieci. Działo się to w latach, kiedy nie było jeszcze takich plotkarskich portali jak dzisiejszy Tmz.com. A jednak plotkowano, że koszt utrzymania, makijaży i fryzur Nicks kosztował w 1991 r. ponad 12 tys. dol., a kostiumów – 43 tys. dol. Śledzono i komentowano fatalne przygody Spencera w jednej z amerykańskich sekt, a także te związane z używkami, oraz miłosne perturbacje muzyków. Pewnie również dlatego, że męskie składy innych formacji nie dawały takiej pożywki jak mieszany Fleetwood Mac. Siłą rzeczy grupa wyrosła na popowych herosów, którym nieobce są kłopoty zwykłych ludzi. Ogłaszana wielokrotnie dysfunkcyjność „muzycznej rodziny" była alibi dla wielu młodych Amerykanów mających własne problemy rodzinne, uzależnienia i terapie. Pokolenia, które bezkrytycznie kupiły hasła hipisowskiej wolności jako remedium na nieznośny dla nich świat konserwatywnych ograniczeń, jakim hołdowali rodzice, razem z członkami Fleetwood Mac uczyły się, że żadna skrajność nie ma większego sensu.Popularność Fleetwood Mac tłumaczy również fakt często lekceważony przez krytyków szukających swoich kolejnych wielkich odkryć artystycznych. Grupa napisała piękne piosenki, które opowiadają w najprostszy sposób o największych emocjach: samotności, zdradzie, tęsknocie, miłości. Chwytają za serce oraz kojarzą się zarówno z najpiękniejszymi, jak i najtrudniejszymi momentami w życiu milionom ludzi na świecie: piosenki grane przy ognisku przez zespoły garażowe i szkolne. To dlatego Fleetwood Mac jest jedną z najbardziej „coverowanych" grup, czyli takich, których przeboje są reinterpretowane przez gwiazdy kolejnych pokoleń. Zapewnia to nie tylko tantiemy, ale i darmowe dotarcie do nowych słuchaczy. Ci zaś sięgają po klasyczne płyty, odnawiając ich sprzedaż, wybierają się na koncerty, poszerzając bazę najwierniejszych fanów. Po hity Fleetwood Mac sięgają giganci muzyki pop, a nawet politycy. Czarnoskóre trio The Pointer Sister wylansowało ponownie „Hypnotized" w największym okresie gorączki disco w 1978 r. „Don't Stop" był tematem przewodnim zwycięskiej kampanii prezydenckiej Billy'ego Clintona w 1992 roku. – Grano mi tę piosenkę częściej niż„Hail to the Chief" – mówił Bill Clinton. Countrowe trio Dixie Chicks, które jest megagwiazdą w Ameryce, wylansowało ponownie „Landslide", bo po wczesnym bluesowym okresie Fleetwood Mac flirtowało z amerykańskim folkiem.Ale popularność piosenek Fleetwood Mac wyrasta ponad gatunkowe upodobania. „Ikona" postpunkowej generacji grunge Courtney Love, muza i partnerka Kurta Cobaina z Nirvany, na okrągło słuchała piosenek Stevie Nicks. Była ona dla Courtney, jak byśmy dziś powieli, „trendseterką" i „influenserką". Dlatego zbuntowana dziewczyna dotarła do gwiazdy jako reporterka magazynu „Spin" i przeprowadziła z nią długi wywiad, dociekając znaczeń hitu „Gold Dust Woman". To była niezwykle pouczająca rozmowa na temat treści, które wielcy artyści pop wyrażają podświadomie – tak ważnych, że stają się znaczące dla odbiorców, nawet jeśli ich przekaziciele nie zdają sobie z tego na początku sprawy. Fascynacja piosenką „Gold Dust Woman" była u Courtney tak wielka, że po latach zreinterpretowała utwór w ostrej, grunge'owej formie, stając na czele zespołu Hole. „Landslide" zaśpiewała inna gwiazda epoki grunge – czyli Billy Corgan z The Smashing Pumpkings. „Go Your Own Way" zreinterpretowali The Cranberries, dodając do melodii Fleetwood Mac piękną partię mandoliny oraz mieniący się w folkowej oprawie głos nieodżałowanej Dolores O'Riordan. Wielką popularność zdobyła nowa wersja „Dreams" w wykonaniu The Corrs, a „Edge Of Seventeen" zostało zsamplowane w „Bootylicious" przez Destiny's Child, gdzie zaczynała gwiazda r'n'b Beyonce. Kiedy zaś Taylor Swift zaprosiła do wspólnego występu Stevie Nicks podczas 52. gali Grammy, powiedziała: „Dzielenie sceny ze Stevie to wielki honor i zarazem bajka".Najbardziej zaskakujące jest jednak powodzenie zespołu w środowisku muzyki elektronicznej, które stroni od emocjonalnych, folkowych klimatów, wybierając chłodne brzmienia. W takiej właśnie formie gwiazda z Brooklynu Le Blonde przypomniała „Sisters Of Moon". A warto posłuchać też „Silver Springs" w oszczędnym wykonaniu Lykke Li, ponieważ skandynawska, niesamowicie dziś popularna, wokalistka dodała do piosenki wyjątkowość muzyki psychodelicznej końca lat 60. Periodyk „Pitchfork" nie poświęca czasu i miejsca The Beatles czy The Rolling Stones, bo to dla nich „truposze", tymczasem wielkość Lykke Li opisuje, nazywając ją „skandynawską Stevie Nicks". Nie można przecenić znaczenia takiej kwalifikacji, ponieważ to „Pitchfork", niegdyś alternatywny, od dobrych już kilku lat dyktuje listę nagrań oraz artystów także mediom i imprezom głównego nurtu, m.in. polskiej Trójce. Manifestem popularności Fleetwood Mac stał się tegoroczny koncert zespołu, w którym wzięły udział młode gwiazdy. Jared Leto, gwiazda kina i lider formacji Thirty Seconds To Mars, zaśpiewał „Never Going Back Again". Wspominał też, że jego mama nieustannie słuchała albumu „Rumours", kiedy zajmowała się nim jako małym dzieckiem. „Chcę podziękować Fleetwood Mac za inspirację, za muzykę, za zmianę mojego życia i zmianę życia tak wielu z nas" – mówił. Podobne laudacje wygłosiły wokalistki formacji HAIM oraz Miley Cyrus, mająca wielki wpływ na miliony młodych fanów, których zyskała, będąc gwiazdką disnejowskiej produkcji Hannah Montana i później, gdy zaczęła muzyczną karierę.Z kolei pierwszy bluesowy okres działalności Fleetwood Mac zainspirował gigantów nowej fali brytyjskiego heavy metalu, czyli Judas Priest, którzy przypomnieli fanom ostrych brzmień kompozycję „Green Manalishi", ale i najciekawszy dla wielu, a przecież najmniej komercyjny czas, gdy w kompozycjach FM królowała gitara Petera Greena. Był w pierwszym składzie formacji założonej w 1967 roku. Warto o Greenie przypomnieć, bo wielu młodych fanów może nie wiedzieć, kto to. Tymczasem w latach 60. był jednym z największych bluesrockowych gitarzystów. O skali jego talentu świadczy fakt, że zastąpił Erica Claptona w The Bluesbreakers Johna Mayalla. To on jest kompozytorem „Black Magic Woman" rozsławionej przez Carlosa Santanę. To on skomponował przepiękny temat „Albatross". 

Wszystko układało się znakomicie do czasu, gdy został zaproszony na LSD-party w komunie hipisowskiej w Monachium. Green wspominał, że grał wtedy najbardziej uduchowioną muzykę w swoim życiu, niestety, skutki były katastrofalne: schizofrenia robiła postępy stopniowo, ale metodycznie. A jednak to, czego dokonał, wystarczyło, by zainspirować wielu mistrzów gitary. Pośród nich był Gary Moore. Młody Irlandczyk, przyszły muzyk Skid Row i Thin Lizzy, pokochał brzmienie, jakie Green wydobywał z gitary Gibson Les Paul model 1959, bo słynął z soczystości dźwięku. Wyjątkowe brzmienie instrument miał zawdzięczać majsterkowaniu Greena, który grzebiąc w gitarze, przez przypadek przekręcił zamontowany w niej magnes. Rezygnując z kariery we Fleetwood Mac, Green sprzedał Gary'emu instrument za 110 funtów. W 1995 r. Moore oddał hołd mistrzowi, wydając album „Blues For Greeny" z kompozycjami Greena nagranymi na tym samym instrumencie co oryginały.Moore tłumaczył, że gdyby jego mistrz poprosił o zwrot gitary – oddałby ją. Tak się jednak nie stało. W końcu Moore sprzedał ją na aukcji. Minęło kilka lat, a fani zobaczyli ją w rękach Kirka Hammetta, gitarzysty Metalliki. – Wiedziałem, że ikoniczny instrument o ciepłym, mocnym dźwięku jest na rynku, ale właściciel chciał zbyt wiele. Transakcja doszła do skutku dopiero wtedy, gdy zaczął mieć kłopoty finansowe – powiedział Hammett. Miał zapłacić 2 mln dolarów. Również ta historia wskazuje, że choć Fleetwood Mac jest dysfunkcyjną rockandrollową rodziną, to jednak wychowała wiele muzycznych dzieci, które kochają swoich rodziców.Źródło: Plus Minus

Komentarze

Prześlij komentarz