Wspomnienie Marka Hollis'a

Mark Hollis urodził się 4 stycznia 1955 roku, a największy sukces muzyczny osiągnął w latach 80. jako wokalista i główny tekściarz angielskiego zespołu Talk Talk, w którym tworzył przez 10 lat, od 1981 roku. Grupa początkowo reprezentowała gatunek "new romantic", który pod wpływem Hollisa ewoluował w bardziej eksperymentalnym i abstrakcyjnym kierunku, a ich styl stał się znany jako post-rock. Talk Talk na swoim koncie ma również piosenki "Life’s What You Make It" czy "Such A Shame", które na stałe wpisały się do kanonu współczesnej muzyki. W wywiadach Hollis podkreślał jednak, że gra przede wszystkim z miłości do muzyki, a nie dla sprzedaży. Zaznaczał również, że "zanim zagra się dwie nuty, trzeba nauczyć grać się jedną". - Ale nie graj nawet jednej nuty, jeśli nie masz ku temu powodu - dodawał. Mark Hollis - współzałożyciel, wokalista i autor tekstów grupy Talk Talk, znanej z takich utworów, jak "It’s My Life" czy "Life's What You Make It". 
 Kiedy Mark Hollis zdobywał listy przebojów jako lider zespołu Talk Talk, nie można było przewidzieć, że mamy do czynienia z artystą, którego kariera potoczy się w tak niezwykły sposób. Owszem, już wtedy, w latach 80., miał rękę do świetnych, wpadających w ucho piosenek („It’s My Life”, „Such A Shame”, „Dum Dum Girl”), ale nie wyróżniały się one specjalnie na tle popularnych wówczas nowofalowych utworów Duran Duran czy Spandau Ballet. Sytuacja zmieniła się podczas prac nad trzecim albumem, kiedy Talk Talk – korzystając z większego budżetu zaoferowanego przez zakochaną w nich wytwórnię EMI – zamienili syntezatory na szeroką paletę żywych instrumentów, rozciągnęli kompozycje i nadali im ciepłe, organiczne brzmienie.
Jak twierdzi menadżer zespołu Keith Aspden, tylko pod wpływem jego próśb Hollis przekomponował ostatecznie utwór „Living In Another World” oraz napisał „Life’s What You Make It”, dostarczając tym samym wytwórni dwa single. W ich bezpośrednim towarzystwie znajdowały się jednak utwory takie jak „April 5th” – osnuta wokół pojedynczych dźwięków organów i saksofonu kompozycja zwiastująca wypełnienie się tytułu ich debiutanckiej płyty z 1982 r. – „The Party’s Over” („Koniec imprezy”).
Jeśli szefowie wytwórni EMI mieli nadzieję, że minimalistyczne kompozycje z „The Colour of Spring” są tylko chwilową fanaberią popularnego artysty, to słuchając „The Rainbow” musieli złapać się za głowę. „Spirit of Eden” otwiera się przytłumionymi smykami i grającą gdzieś daleko w tle trąbką, która zapowiada, że od tej pory jednym z idoli Hollisa będzie Miles Davis. Dopiero w 135. sekundzie wyłania się gitara, do której po chwili dołączają perkusja oraz harmonijka nagłośniona w ten sposób, że odbiorcy wydaje się, że gra zaraz przy jego uchu. Hollis zaczyna śpiewać w czwartej minucie, kiedy utwór nabiera blues-rockowego charakteru.
Mogłoby się wydawać, że taki szeroki stylistyczny wachlarz musi owocować przytłaczającą ilością bodźców. Nic bardziej mylnego. Na „Spirit of Eden” rzeczywiście słychać bluesa i jazz, art-rock i ambient, kameralistykę i pop, a mimo wszystko najwięcej jest ciszy. W studiu pojawia się skrzypek Nigel Kennedy i asystent Karlheinza Stockhausena – Hugh Davis, ale kluczowe wydają się momenty, gdy wszystko staje i słyszymy tylko wybrzmiewający pogłos organów. Mamy tu wreszcie utwór łudząco przypominający Velvetowski hymn do heroiny i nagrany z chórem lament nad uzależnionym bratem Hollisa, ale mocniej przemawia pustka. Cisza, która odgrywa coraz większą rolę w kompozytorskim stylu Brytyjczyka: „Lubię dźwięk. Lubię także ciszę. I, w jakiś sposób, ciszę lubię bardziej niż dźwięk”.
Choć album zbierał świetne recenzje, daleko mu było do wyników sprzedażowych swoich poprzedników. EMI kończy współpracę z Talk Talk, a zespół trafia do jazzowej wytwórni Verve. Tutaj Hollis może cieszyć się większą swobodą. Być może licząc na to, artysta wprowadza w życie swoje najśmielsze i najbardziej awangardowe pomysły. Jego perfekcjonizm sięga szczytów, niespotykanych w muzyce rozrywkowej przynajmniej od czasów Briana Wilsona.
O sesji, której rezultatem stał się album „Laughing Stock”, krążą legendy. Płyta powstawała przez rok w studiu, z którego usunięto wszelkie zegary i zaciemniono wszystkie okna. W tych ciemnościach zjawiali się kolejni muzycy. Hollis podawał im temat, a następnie kazał improwizować. Tak zarejestrowane ścieżki wielokrotnie odsłuchiwał i zazwyczaj usuwał. Ostatecznie z około 50 zaproszonych do studia muzyków, na „Laughing Stock” słyszymy 18. Współpracownicy Hollisa twierdzą, że usunął około 80 proc. zarejestrowanej podczas sesji muzyki. W ten sposób realizował kolejną ze swoich myśli: „Zanim zagrasz dwie nuty, naucz się, jak grać jedną. I nie graj jej tak długo, jak nie będziesz miał ku temu dobrego powodu”.Laughing Stock” położyło podwaliny pod rozwój post-rocka, powoływali się na nią również twórcy shoegaze’u, kompozytorzy muzyki współczesnej i producenci muzyki elektronicznej. Echa Talk Talk słychać w nagraniach Radiohead, Fleet Foxes, Sigur Rós czy Grizzly Bear. Można je znaleźć także w mniej oczywistych miejscach: w kompozycji Sławomira Wojciechowskiego czy w samplu na płycie Wojciecha Bąkowskiego. A także w pokoju, w którym piszę to pożegnanie, gdzie od lat wisi grafika przedstawiająca wspaniałą okładkę „Laughing Stock”. Płyty, którą byłem do bólu zafascynowany. Wybiegłem kiedyś z koncertu muzyki współczesnej. Byłem przekonany, że w jednym z widzów rozpoznałem Marka Hollisa. Kiedy rozgorączkowany zadałem to pytanie zatrzymanemu mężczyźnie, ten odwrócił się na pięcie i uciekł przed siebie. I tyle. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że koncert odbywał się w Anglii, a klarnet odgrywał w nim ważną rolę.
20 lat temu artysta odszedł na muzyczną emeryturę, tłumacząc, że "nie może być w trasie i być jednocześnie dobrym ojcem". Sześć lat po ostatecznym rozpadzie zespołu, w 1998 roku artysta powrócił z solowym albumem pod tytułem "Mark Hollis", po którym odszedł na muzyczną emeryturę. Tłumaczył, że wybrał rodzinę. - Może inni są w stanie to łączyć, ale ja nie potrafię jechać w trasę i jednocześnie być dobrym ojcem - przyznał. "Nie widziałem Marka przez wiele lat, ale jak wielu muzyków z naszego pokolenia byłem pod głębokim wpływem jego pionierskich rozwiązań muzycznych" - napisał na swoim proflu w serwisie społecznościowym Instagram basista Talk Talk Mark Webb."Muzycznie był geniuszem i bycie z nim w zespole było przywilejem i honorem" - zaznaczył. "Jego talent zostanie zapamiętany, a jego muzyka będzie wiecznie żywa" - dodali artyści, wspominając wspólną trasę z zespołem Talk Talk w 1982 roku.
Mark Hollis zmarł 25 lutego 2019 roku.

Komentarze