1 lipca 1969 roku Neil Armstrong jako pierwszy człowiek postawił stopę na Księżycu. Rok wcześniej odbyła się premiera filmu "2001: Odyseja kosmiczna" Stanleya Kubricka. Bowie wydał zaś płytę "Space Oddity", opowiadając słuchaczom historię zaginionego w kosmosie Majora Toma. We wrześniu 1969 roku utwór 'Space Oddity" znalazł się na piątym miejscu list przebojów. Stąd niedaleko było już do jednego z najważniejszych artystycznych wcieleń Dawida Bowiego.
Na scenie zaczął występować jako Ziggy Stardust - przybysz z kosmosu, który nie znalazł szczęścia ani pocieszenia na Ziemi. Ziggy był uroczym dziwadłem, które uwodziło egzotyką. Na potrzeby swojego alter ego Bowie przywdziewał lśniące kostiumy o niezwykłych krojach. Malował twarz na wyraziste kolory. Farbował włosy na nienaturalne kolory. Niedługo znalazł się w sercu londyńskiej bohemy. Obracał się w
towarzystwie Lou Reeda i Andy’ego Warhola. Wtedy poznał swoją pierwszą
żonę, Angie. Ich związek był otwarty. Dawali sobie prawo do romansów -
homo- i heteroseksualnych. To Angie zachęcała Dawida do noszenia
kobiecych strojów. Istnieje słynne zdjęcie, na którym para przechadza
się z wózkiem, wioząc swojego kilkumiesięcznego syna. Ona zdaje się
ubrana po męsku, on - w długich włosach i szerokich szarawarach o kroju
spódnicy bardziej przypomina matkę niż ojca. Któryś z dziennikarzy
napisał złośliwie, że Dawid wygląda jak Lauren Bacall nie jak mężczyzna.
Dopełnieniem osobliwego wizerunku Ziggy’ego Stardusta okazał się
wywiad, w którym Bowie przyznał, że jest biseksualny. Pokazał, że
gwiazda rocka nie musi wyglądać jak obdartus w skórze i nie musi być
samcem alfa. Może nosić wymyślne kreacje, obwieszać się błyskotkami,
eksperymentować z modą. - Był królem, królową, księciem glam rocka. Jak
kto chce - mówił fotograf Mike Rock w filmie "David Bowie - Sound and
Vision". Konserwatyści byli w szoku, dla młodzieży stał się idolem.
Wszystko przypieczętowała zakończona sukcesem, ale okupiona wieloletnimi
długami trasa po Stanach Zjednoczonych. Bowiemu jednak wciąż było mało.
Nie miał zamiaru utknąć w masce Ziggy’ego na całe życie. Podczas
jednego z koncertów powiedział, że to już koniec. Miał pomysł na kolejne
artystyczne wcielenie. Był nim Alladin Sane. Natapirowane włosy i twarz
przecięta czerwoną strzałką do dziś stanowi najbardziej ikoniczny i
najczęściej powielany wizerunek muzyka. Nowe wcielenie Bowiego intrygowało w równym stopniu co poprzednie, ale
było naznaczone osobistymi tramami artysty: lękiem przed rodzinną klątwą
choroby psychicznej i uzależnieniem od kokainy. Bowie balansował wtedy
na krawędzi życia i śmierci. Przerażająco chudy, z twarzą bladą jak
pergamin, wziął udział w 100-dniowej trasie koncertowej. Podczas jednego
z występów zemdlał na scenie. Jego małżeństwo z Angie powoli zmierzało
do końca. Bowie powiedział po latach, że mózg uzależnionego od kokainy
jest pełen dziur jak szwajcarski ser. Ale artystycznie David nadal parł
naprzód.
Wraz z wydaniem albumu 'Diamond Dogs" z 1974 roku znów pokazał nowe
oblicze. Tym razem bardziej przypominał Jacquesa Brela. Garnitur,
krawat, szelki, wytworna laska, brokat na twarzy, włosy zaczesane
brylantyną. Płyta, która łączyła estetykę teatru, rock’n’rolla, tańca i
opowieści, przyniosła kolosalne zyski, ale w kieszeni zadłużonego
Bowiego pozostało niewiele. Znów musiał wymyślić siebie na nowo, aby
przetrwać. Wziął na warsztat marzenie z przeszłości - grać czarną muzykę
jako biały artysta. Styl, który stworzył, określił mianem "plastic
soul". W międzyczasie nagrał jeden z historycznych singli "Fame' we
współpracy z Johnem Lennonem. Rozprawił się w nim nie tylko z toksyczną
relacją z menadżerem Tony’m Defriesem, ale i goryczą sławy. Utwór zajął
pierwsze miejsce list przebojów w USA.
W 1972 roku Bowie znalazł się w Los Angeles. Był na skraju
narkotykowego uzależnienia. Uratowało go… aktorstwo. Zatrudnił go
Nicholas Roeg w filmie "Człowiek, który spadł na ziemię". Postawił jeden
warunek: zero kokainy podczas dni zdjęciowych. Być może właśnie on
uratowało Bowiego przed ostateczną zagładą.
W 1976 roku za
sprawą krążka "Station to Station" David Bowie pokazał się w kolejnym
wcieleniu. Z glamrockowych błyskotek nie pozostał ślad. Artysta
przywdział elegancki garnitur i zaczesał gładko włosy. Wkrótce ukazały
się single "Larger" i "Heroes", z których ostatni stał się kasowym
sukcesem. Wydawało się, że Bowie pokazał już wszystko, gdy nadeszła
Gwiazdka 1977 roku. W telewizji wyświetlono świąteczny teledysk, w
którym ugrzeczniony Bowie odwiedza dom Binga Crosby’ego. Ich wspólne
wykonanie świątecznego utworu "Little Drummer Boy" wprawiło fanów w
osłupienie. "Crosby i Bowie? Cóż za mariaż!" - mawiano z
niedowierzaniem. Tymczasem mariaż z Anie ostatecznie dobiegł końca. Bowie z sukcesem
zadebiutował za to na Braodwayu w sztuce „Człwowiek słoń”. Bez
charakteryzacji, wykorzystując jedynie zdolności aktorskie i mimiczne,
zdobył uznanie krytyki.
Lata 80. przyniosły kolejne wyzwania, a Dawid Bowie nie zamierzał
ustępować. Miał teraz wejść do mainstreamu. Stać się gwiazdą na miarę
Tiny Turner i Michaela Jacksona. Osiągnął to m.in. dzięki singlom "Let’s
Dance", "China Girl" i "Modern Love". Nagle okazało się, że
niegdysiejszy Ziggy Stardust stał się idealnym artystą epoki MTV. Swoją
pozycję umocnił występem dla Live Aid i nagraną dla celów charytatywnych
piosenką z Mickiem Jaggerem „Dancing in the Street”. Potem przyszedł
album "Tin Machine", będący kolejną wariacją na temat rock’n’rolla.
Bowie jeszcze raz pokazał nieznane wcielenie.
Lata 90. znów przyniosły mu sukces. Nie tylko artystyczny w postaci
takich albumów jak "Blake Tie White Noise", w którym rozliczył się ze
śmiercią ukochanego brata Terry’ego, ale i osobistego w postaci
szczęśliwego małżeństwa z supermodelką Iman. Na ich ślubie obecni byli
m.in. Bono, Brian Eno i Yoko Ono. W swojej karierze David Bowie
współpracował z Johnem Lennonem, Iggym Poppem, Trenten Renzorem, raperem
Busta Rhymes’em i Mobym. W 1996 otrzymał gwiazdę w Rock’n’Roll Hall of
Fame.
Bowie śpiewająco przeszedł wszystkie najważniejsze epoki muzyczne
swoich czasów. Na każdy trend miał swoją odpowiedź. A może lepiej byłoby
powiedzieć, że sam kreował trendy? Czy bez niego istniałby glamrock?
Czy dziś tak otwarcie rozmawiano by o różnorodności orientacji
seksualnych? Czy synkretyzm sztuk - jak muzyka rockowa, malarstwo i
aktorstwo byłby dla opinii publicznej czymś tak oczywistym? W końcu -
czy mielibyśmy twórcę tak szczerego w swojej sztuce i swoim życiu, a
zarazem tak prostolinijnego i dowcipnego w publicznych wypowiedziach?
Komentarze
Prześlij komentarz