Dzisiaj 25 rocznica śmierci Ryśka Riedla

Jest ikoną polskiego bluesa i rocka, autentyczną legendą. Miał niepodważalny talent i ogromną charyzmę. Pisał szczere i piękne teksty, które wyśpiewywał ekspresyjnym, często łamiącym, iskrzącym od emocji głosem. Życiowo pozostał outsiderem, ostatnim hippisem swoich czasów. Kiedy umierał, uzależniony od heroiny, miał zaledwie 38 lat. Mija ćwierć wieku od śmierci Ryszarda Riedla, wokalisty grupy Dżem. To nie był dobry dzień dla polskiej muzyki, 30 lipca 1994 roku. A właściwie to był bardzo zły. Wtedy w chorzowskim szpitalu na niewydolność serca zmarł Ryszard Riedel, czyli popularny Rysiek, wokalista i tekściarz blues-rockowego zespołu Dżem. Życiowy outsider, nazywany ostatnim hippisem naszych czasów. Kiedy trafił do szpitala, dwa i pół tygodnia wcześniej, po kolejnej zapaści, był w bardzo ciężkim stanie, ważył mniej niż 40 kg. Jego organizm był niemal całkowicie wyniszczony narkotykami, do których, jak wykazało ostatnie badanie moczu, miał cały czas dostęp. Co z tego, że przebywał na oddziale detoksykologicznym, skoro "kumple" zadbali, by miał dostęp do działek. Kilkanaście godzin przed śmiercią próbował z placówki uciec, został jednak zatrzymany przez strażnika. Zmarł mimo odwyku, pomocy rodziny i przyjaciół, także ze swojego zespołu. "Chciałbym ostrzec wszystkich przed jakimikolwiek używkami – mówił niedługo wcześniej. - Te zabawki raczej źle się kończą. Wszystkim odradzam zabawy w te rzeczy, młodzież powinna być piękna i zdrowa". Riedel uzależnił się od narkotyków, zwłaszcza heroiny, pod koniec lat 70. Pierwszy "kompot" miał wziąć na tyskich Paprocanach.
O Ryszardzie Riedlu napisano i powiedziano już chyba wszystko. Jest ikoną polskiego bluesa i rocka, prawdziwą legendą. Powstały o nim tysiące artykułów, analiz, prac naukowych, programów telewizyjnych i radiowych. Jest bohaterem filmu fabularnego Jana Kidawy-Błońskiego "Skazany na bluesa" (2005), a także wielu książek.W chwili swojej śmierci Rysiek nie był już formalnie członkiem Dżemu. Koledzy usunęli go ze składu zespołu w maju 1994 roku. "Rozstając się z Ryśkiem (…) byliśmy święcie przekonani, że powstaną jeszcze płyty Dżemu z jego udziałem" – tłumaczył w rozmowie z magazynem "Brum" gitarzysta zespołu Jerzy Styczyński. "Tak się stało za namową lekarzy – dodawał basista Beno Otręba. - Powtarzali nam ciągle, że rozpięliśmy za duży parasol nad Ryśkiem. W wielu sytuacjach wyręczaliśmy go, zajmowaliśmy się nim, aby tylko jak najdalej odsunąć jego kłopoty, tak, że Rysiek często przestawał być tych problemów świadomy. Nie pamiętał co się działo. Chcieliśmy postawić go w końcu na własnych nogach, żeby poczuł życie realniej. Przetrzymywaliśmy go u siebie, żeby tylko oddzielić od tyskiego środowiska. Wiedział, że jak znowu zacznie ćpać, to się rozstajemy. (…) Chodziło nam tylko o to aby zaczął się kurować. Nie zamierzaliśmy z Ryśka rezygnować..."Riedel był dla wielu swoich fanów najważniejszym artystą swoich czasów. Dla sporej części z nich do dziś jest największy. Nieprzypadkowo to właśnie po Dżemowy "Wehikuł czasu" z jego tekstem w zeszłym roku podczas koncertu w krakowskiej Tauron Arenie sięgnęli Robert Trujillo i Kirk Hammett z Metalliki (podczas obecnej trasy zespół honoruje regionalne ikony z krajów, w których występuje, przygotowując ich covery). Musieli wcześniej zadać proste pytanie o utwór i zespół, który znają i kochają w Polsce dosłownie wszyscy.Riedel miał niepodważalny talent i ogromną charyzmę. Pisał szczere i piękne teksty, które wyśpiewywał ekspresyjnym, często się łamiącym, iskrzącym od emocji głosem. "Był facetem, który pokazał mi właściwą drogę muzyczną – wspominał Jerzy Styczyński w 1994 roku w rozmowie z magazynem »Tylko Rock«. - Nauczył mnie słuchać muzyki. Zanim go poznałem, grałem wszystko. Nie wiedziałem właściwie, kim jestem. On wiedział to lepiej i chyba się nie mylił.

Był to znakomity artysta. Chyba największy w Polsce. Nie było takiego drugiego i nie będzie". Na koncertach zawsze witał fanów okrzykiem "Sie macie, ludzie!", co stało się jednym z jego rytuałów. "Po prostu samo wyszło i się spodobało, jakoś przypasowało do naszego oblicza.– tłumaczył genezę tego zwrotu w rozmowie z miesięcznikiem ».Rock’n’Roll«. - Dzieciaki bardzo chcą, żeby tak zaczynać koncerty. Przypadek, nic wykalkulowanego".Sam wyróżniał się charakterystycznym abnegackim wyglądem, przypominającym połączenie hippisa i kowboja. Miał długie, zazwyczaj przetłuszczone włosy, często nosił brodę, zakładał brudne koszulki, dziurawe trampki albo kowbojskie buty i kapelusz. Niezwykle charakterystyczna była jego niemal epileptyczna choreografia. "Ludzie lubią mnie takiego, jakiego mnie widzą, więc robię tak specjalnie – dodawał w tym samym wywiadzie. - Ale miałem kiedyś koszulkę, w której chodziłem przez dziesięć lat, jednak zgubiłem ją w końcu". Był naturalny, skromny i prostolinijny, zawsze mówił prosto z mostu i nigdy nie gwiazdorzył,. "Ludzie nie lubią, jak ich się robi w balona, a rock polega na szczerości, na tym, że wychodzi na scenę facet i ryczy, co mu tam na sercu leży". Martwił się, że niektórzy zaczęli traktować go z przesadnym namaszczeniem. "Jak Bóg wie kogo, jak jakiegoś idola, niemal z czcią. Przeszkadza mi i dziwi takie zachowanie. Kiedyś tego nie było".Riedel potrafił w kilku prostych słowach zawrzeć wiele życiowych spraw, zgłębić sens lub bezsens istnienia, cały ból egzystencji. Jednocześnie wyśpiewywał to wszystko w sposób niezwykle prosty, emocjonujący i ekspresyjny. "Paw", "Whisky", "Dzień, w którym pękło niebo", "Wokół sami lunatycy", "Skazany na bluesa", "Wehikuł czasu". Większość jego tekstów zawierała wiele wątków autobiograficznych, nawiązujących do życiowych tułaczek artysty, jego włóczęgostwa i bycia outsiderem. Można je też uznać za pięknie napisaną apoteozę życia w romantycznej pogoni za marzeniami, wykluczającymi się konsumpcyjnym oportunizmem czy pragnieniem stabilizacji.W utworach z "Detoxu", ale też w "Whisky", "Modlitwy III", "Niewinnych" czy 'Małej Alei Róż", szczególnie słychać, w jak tragicznej sytuacji znajdował się uzależniony od narkotyków, zwłaszcza heroiny, Riedel. Składały się one na wyjątkowo sugestywną opowieść o mrokach egzystencji człowieka znajdującego się szponach okrutnego nałogu. Zbyt wrażliwego, by móc mu dać skuteczny odpór, przygnębionego, pełnego goryczy i wątpliwości. "To jest opis pewnych sytuacji" – mówił w rozmowie z »Razem« o "Niewinnych". – Robię to w taki sposób, żeby słuchacze wiedzieli, że to jest złe, a oni odbierają to odwrotnie. To straszne! Przecież rozumieją, o czym śpiewam, potem jakby zapominali i ograniczają się do naśladowania faceta, który to przeżył".Ryszard Henryk Riedel przyszedł na świat 7 września 1956 roku w Chorzowie – był drugim dzieckiem Krystyny i Jana, sprzedawczyni i kierowcy w kopalni. "Gdy się rodziłem, długo nie pisnąłem nawet – wspominał w magazynie ».Zadyma«. – Potem wydałem z siebie ponoć bek. Otoczenie skomentowało: »Będzie śpiewał!«. I tak już zostało". Nie było to jednak wcale na początku tak oczywiste. Chłopca, wychowywanego przez ojca dość surową ręką, bardziej niż muzyka interesowały westerny – niemal każdy sobotni wieczór spędzał przed telewizorem, kolekcjonował fotografie Indian i scyzoryki. Miłość do Dzikiego Zachodu nigdy zresztą mu nie przeszła.Chłopiec nie był dobrym uczniem, choć jego nauczyciele zawsze podkreślali, że wynikało to z braku nie tyle uzdolnień, co serca do nauki. Najlepsze wyniki miał z plastyki, zdecydowanie gorzej szło mu z przedmiotów ścisłych. Co ciekawe, oceny niedostateczne łapał także ze… śpiewu. Ostatecznie zakończył naukę na siódmej klasie szkoły podstawowej. Nigdy nie pobierał wokalnych lekcji – był stuprocentowym samoukiem. Jako wokalista zadebiutował latem 1969 roku, na obozie harcerskim w Piaskach pod Będzinem, gdzie śpiewał przed rówieśnikami a cappella piosenki Beatlesów. Wtedy był już fanem Breakoutu i Czesława Niemena, jednak wkrótce po tym wyrzucił ich płyty przez okno. "Zrobiłem tak dlatego, żeby się na nich nie wzorować. Szukałem siebie w muzyce” – wspominał, dodając, że od czarnych bluesmanów zawsze wolał białych. "Lubię Erica Claptona i Jima Morrisona".Mimo problemów, mimo że Riedel z każdym rokiem był coraz mocniej spętany chorobą i nałogami, wytrwał w składzie Dżemu prawie do samego końca, wydając po drodze tak klasyczne albumy jak "Najemnik", "Detox" czy koncertowe "Absolutely Live", swoją zdecydowanie ulubioną płytę. W 1993 nagrał z zespołem wysoko cieniony album "Autsajder", wyruszył z zespołem na liczącą osiemdziesiąt koncertów trasę po Polsce. Koncerty trwały nawet po trzy godziny. I żadnego nie zawalił, nawet jeśli zdarzyło mu się gdzieniegdzie zafałszować.Niestety, nałóg wrócił ze zdwojoną siłą, a spustoszenia, jakie wyrządził w organizmie, były tragiczne w skutkach – 30 lipca skończyło się nie tylko życie 38-letniego artysty, ale też pewna jakże ważna epoka w polskiej muzyce. I chociaż Dżem z powodzeniem koncertuje i nagrywa dalej - od 2001 roku jego wokalistą jest Maciej Balcar, który zastąpił Jacka Dewódzkiego - nie jest to już ten sam zespół. Pogrzeb Ryszarda Riedla odbył się 3 sierpnia 1994 w Tychach, na cmentarzu w dzielnicy Wartogłowiec. Do grobu złożono go ubranego tak jak pamiętali go fani z koncertów, w obcisłych dżinsach, butach kowbojkach i kapeluszu, zsuniętym na pierś. Na nagrobku wykuto fragment tekstu piosenki "Naiwne pytania": "W życiu piękne są tylko chwile...". W tych nielicznych wywiadach, jakich udzielił, nie lubił narzekać. "Nie skończyłem żadnej szkoły. Nawet ósmej klasy. Miałem kłopoty z ojcem. Tak wyszło. Dziś po latach nie mam zamiaru sztucznie nadrabiać. Życie nauczyło mnie wiele. Niech to tak będzie. Miałem szczęście...".Źródło: Onet

Komentarze