Bohemian Rhapsody w ubiegły weekend zdobyło statuetkę Złotego Globu dla najlepszego fimu, mimo nieprzychylnych recenzji

Bohemian Rhapsody w ubiegły weekend zdobyło statuetkę Złotego Globu dla najlepszego filmu dramatycznego. W tym tekście zastanowię się dlaczego tak się stało, mimo nieprzychylnych recenzji produkcji 20th Century Fox. Bohemian Rhapsody, film o legendzie muzyki, niekwestionowanej ikonie popkultury, charyzmatycznym liderze Queen, Freddiem Mercurym, niedawno nieoczekiwanie zgarnął statuetkę Złotego Globu dla najlepszego dramatu. To wyróżnienie może mocno dziwić, ponieważ produkcja nie została przyjęta zbyt dobrze przez krytyków. Sam nie byłem do końca do niej przekonany, co można przeczytać w mojej recenzji. Jednak ani nieprzychylność reprezentantów mediów, ani zakulisowe kłopoty, które nagromadziły się wokół reżysera projektu Bryana Singera, nie sprawiły, że ludzie postanowili zrezygnować z kinowego seansu tego obrazu. Pozostaje pytanie – z czego wynika ogromny sukces Bohemian Rhapsody, mimo niezbyt pochlebnych opinii? W tym tekście postaram się na nie odpowiedzieć. Pierwszym czynnikiem, który od razu nasuwa mi się na myśl, jest sentyment do twórczości grupy Queen i postaci Freddiego. Złapałem się na tym, że w czasie kolejnej projekcji towarzyszyły mi już inne odczucia niż po pierwszej wizycie w kinie, bardziej przychylne. Jednak nadal wynikały one bardziej z uwielbienia dla muzyki Queen niż samej historii przedstawionej na ekranie. Produkcja ta ma swoje minusy, kilka naprawdę poważnych, choćby z przedstawieniem drugiego planu, jednak w pewnym momencie przestało mnie to obchodzić i poddałem się magii wychodzącej z kolejnych dźwięków piosenek brytyjskiego zespołu. Mogę się domyślać, że podobny stan towarzyszył również innym widzom, których muzyka Queen wspierała na różnych etapach życia. Po prostu legenda zespołu żyje nadal i świeci pełnym blaskiem. Nieważne, czy będzie odbierać się ją poprzez kolejne odsłuchy płyt, czy oglądać opakowaną w hollywoodzki papier prezentowy, efekt zapewne zawsze będzie taki sam. Dobitnym potwierdzeniem tego jest frekwencja w kinach, która pozwoliła zgromadzić produkcji 20th Century Fox ponad 740 mln dolarów. Wiąże się z tym ogromna ciekawość fanów Queen, w jaki sposób Fabryka Snów obejdzie się z bogatą historią Mercury’ego po udanych, kinowych życiorysach takich tuzów muzyki jak Ray Charles czy Jim Morrison. Sentyment i miłość fana zawsze weźmie górę nad chłodnym, analitycznym okiem. Wystarczy odrzucić tę drugą cechę.Nawiązując do tego, co napisałem powyżej, sama nagroda Złotego Globu może być pewnego rodzaju dziwnym zadośćuczynieniem przedstawicieli prasy, nie dla samych twórców produkcji, ale dla widzów, którzy pokochali tę opowieść. Tak naprawdę trudno zrozumieć decyzję kapituły przez pryzmat innego kryterium, ponieważ filmowo w stawce nominowanych były produkcje zdecydowanie lepsze od Bohemian Rhapsody, choćby Czarne bractwo. BlacKkKlansman czy Narodziny gwiazdy. W tym wypadku, być może po raz pierwszy, opinia tłumu przełożyła się w pełni na wynik gali rozdania Złotych Globów. Nie od dziś wiadomo, że jeden widz nie uczyni za wiele, ale za to grupa może zrobić wszystko. A rzesza wielbicieli tej historii okazała się gigantyczna, co widać choćby w komentarzach pod recenzjami na różnych portalach filmowych. Głosy negatywne wokół produkcji wśród widzów powstały tak naprawdę nie w związku ze sferą artystyczną, ale w wyniku zakulisowych perturbacji i kontrowersji wokół Bryana Singera. Tutaj jednak Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej nie pozwoliło, aby na ich gali zwyciężył problem pozafilmowy. W związku z tym nastąpił swoisty paradoks związany z opinią społeczną. Nagroda została wręczona ze względów czysto artystycznych, na przekór głosom krytycznym i trochę jako wynik opinii społecznej związanej z uwielbieniem dla produkcji. Bardzo dziwna sytuacja, ale w pełni zrozumiała. Po prostu wygrały dwa aspekty, które chyba najbardziej powinny się liczyć dzisiaj w kinie, strona czysto artystyczna, nie zewnętrzne czynniki i miłość odbiorców.Sukces Bohemian Rhapsody, który wynika z niesłuchania krytycznych głosów w mediach społecznościowych jest również pewną zmianą bieguna ludzkiej mentalności, jeśli chodzi o plotki i nieprzychylne sytuacje narastające wokół pewnych produkcji filmowych. W ostatnich latach, gdy do sieci przedostawały się jakimś sposobem relacje z planów oczekiwanych widowisk, mówiące o zakulisowych problemach, to zazwyczaj produkcja mogła się pożegnać z wielkim sukcesem w box office. Wystarczy tutaj przytoczyć choćby dwa przykłady z 2017 i 2018 roku. Chodzi tutaj mianowicie o filmy Liga Sprawiedliwości i Han Solo: Gwiezdne wojny – historie. Obydwa spotkały się ze sporymi problemami w czasie okresu zdjęciowego czy dokrętek. Koniec końców pierwsza z produkcji nie spełniła pokładanych w niej przez producentów z Warner Bros nadziei i zapewne długo sobie poczekamy na kolejną część przygód drużyny herosów DC. Natomiast drugie widowisko stało się pierwszą klapą Lucasfilm, odkąd studio zostało przejęte przez Disneya. Zatem czemu Bohemian Rhapsody, które borykało się z podobną sytuacją nie powtórzyło upadku poprzedników? Otóż zapewne wynika to z tego, że kontrowersje i plotki wokół wielkich widowisk nie są już czymś powtarzającym się raz na sto przypadków, a stały się swoistą sferą, która towarzyszy produkcjom tak często jak catering na planie. W tym wypadku nastąpiła zmiana tendencji społecznej i ta kontrowersja spowszedniała, co przełożyło się na to, że myśli widzów bardziej koncentrowały się wokół samego końcowego produktu, a nie poszczególnych punktów na drodze do jego stworzenia. Sam Freddie Mercury był bardzo kontrowersyjną postacią, więc historie i plotki, jakie pojawiały się wokół filmu 20th Century Fox tak naprawdę wpasowały się w bezkompromisowy charakter materiału źródłowego. Wielki sukces Bohemian Rhapsody może również wynikać z jednej, chyba najprostszej rzeczy. Recenzje zwykle są subiektywnymi ocenami danych osób wynikającymi z ich pierwszego, jeszcze bardzo świeżego wrażenia po pokazie. Jednak nie są one czymś wiążącym, mówiącym, że tak jest i nie ma innej prawdy. Dawno już minęły czasy, żeby twórcy czy opinia publiczna jako pierwszy wyznacznik tego, czy film jest dobry, obserwowali recenzje krytyków. Zwykle wiąże się to z faktem, że chcemy sami wyrobić sobie ocenę i nie sugerować się zdaniem innej osoby. Jak widać zatem na świetny wynik Bohemian Rhapsody zarówno pod względem kasowym, jak i zdobytych nagród składa się kilka bardzo ważnych czynników, głównie związanych między innymi z sentymentem i działaniem na przekór opinii społecznej. Kinowa biografia Freddiego Marcury’ego jest pod tym względem swoistym fenomenem i zapewne tak zapiszę się w historii kinematografii.(Naekarnie.pl)

Komentarze