60. rocznica wydania płyty "Kind of Blue" Milesa Davisa

Miles Davis potrafił kreować rzeczywistość wokół siebie. Od grania zaczynając, na strojach kończąc. Jednym słowem artysta totalny – mówił Wojtek Mazolewski. – Z początku nikt nie rozumiał tego połączenia jazzu z hip-hopem – mówił Hellmut Hattler z Tab Two. – Ale potem Davis wydał "Doo Bop". Miles Davis - ikona, geniusz, perfekcjonista, narkoman, bokser, legenda. 17 sierpnia, minęła 60 lat od premiery płyty "Kind of Blue". Jego muzyka jest niewyczerpalnym źródłem inspiracji, po które od dekad sięgają artyści. Trębacze, kompozytorzy jazzowi, producenci techno i grime'u, ale nawet projektanci mody czy reżyserzy filmowi. Możliwości są nieograniczone. Miles Davis posilił popkulturę na wiele lat. Może nawet na nieskończoność.Podwójna płyta z warsztatu producentów Aybee i Afrikan Sciences, jest solidnie inspirowana albumem "Sketches of Spain" Davisa. W tym przypadku inspiracja posłużyła do zbudowania kosmicznej mieszanki jazz-fusion-techno. "Jego pionierska dusza wyraziła się tu w nieustającym poszukiwaniu nowego brzmienia" - opowiadali twórcy płyty - "Doprowadziła do ery jazz fusion, narodzin ruchu niewiarygodnych kolaboracji jazzowych gigantów i eksplorowania możliwości instrumentów elektrycznych". Przykładów na inspirację ideową czy bardziej konkretną, w strukturze muzyki, jest chyba niezliczona ilość. Klawiszowiec Pink Floyd, Richard Wright, przyznał, że progresywny pochód akordów w konstrukcji albumu "Kind Of Blue" Milesa Davisa zainspirowała kompozycję "Breathe" z albumu "The Dark Side Of The Moon". Producent Quincy Jones w rozmowie z Ashleyem Kahnem, autorem książki "Kind Of Blue: The Making of a Miles Davis Masterpiece" opowiadał, że z albumem jest codziennie, a za każdym razem potrafi odbierać go na świeżo. Pianista Chick Corea, także Kahnowi, powiedział, że siła oddziaływania Davisa jest tak wielka, bo ten stworzył nie tyle nowy utwór czy płytę, ale "cały nowy język muzyczny". W komentarzu do filmu dokumentalnego wspomnianego wyżej, dołączonego do reedycji płyty "Kind Of Blue" Q-Tip powiedział: "To jest jak Biblia. 

Po prostu musisz posiadać egzemplarz w domu". Ed Bradley, dziennikarz muzyczny, w tym samym dokumencie mówi: "To jedno z największych osiągnięć w muzyce". "Nie tylko jazzowej, w historii muzyki w ogóle" - dodaje Herbie Hancock. "Wszedł do studia z minimalnym wyposażeniem, a wyszedł... z czymś wiecznym" - opowiada Carlos Santana. Miles Davis tworzył więc dzieła łączące pokolenia, zachwycające estetycznie, zdumiewające jakościowo, pouczające technicznie. Od Davisa można było nauczyć się nie tylko jazzu.Davis niemal całe życie walczył z przejawami rasizmu w branży, jego bronią była muzyka (Louis Armstrong mawiał zresztą, że to najpotężniejszy oręż – "jeśli dobrze grasz na trąbce, kolor skóry się nie liczy"). Davis chciał dodatkowo przełamać panujący w tamtym czasie stereotyp czarnego muzyka jazzowego, biednego i źle wyglądającego. I tylko lekką przesadą będzie stwierdzenie, że Miles Davis miał obsesje na punkcie dwóch rzeczy: własnego, wyjątkowego brzmienia i swojej "stylówy". Magazyn modowy "Bevel Code" całkiem solidnie przeanalizował nawet poszczególne okresy stylistyczne i fascynacje modowe Davisa. Od prostych, klasycznych krojów w latach 40. i 60., inspirowanych Ivy League i garniturami od Brooks Brothers. Przez swobodny, pozornie "casualowy outfit", kaszmirowe swetry, półbuty bez skarpetek i luźne spodnie. Aż po awangardowe stroje z lat 70. Właściwie, jego ubiór doskonale odzwierciedlał to, co działo się w jego muzyce. Od wczesnych inspiracji Clarkiem Terrym i grupą Billiego Eckstine'a, przez bebop i cool jazz, aż po fuzje i elektronikę.Okładki płyt i zdjęcia Davisa inspirują projektantów do dziś – w jesienno-zimowej kolekcji Davida Harta z 2016 r. obserwujemy inspiracje artystami wytwórni Blue Note z lat 60. ubiegłego wieku. Nie tylko więc Miles Davis, ale i całe ówczesne środowisko jazzowe dyktowało - i jak się okazuje nadal dyktuje - modowe trendy. W temacie Milesa Davisa, jazzu i mody nie sposób powstrzymać się od prośby o komentarz od Wojtka Mazolewskiego, z którym parokrotnie rozmawiałam o ważności tego aspektu na scenie. - Nieodłączną siłą jazzmenów był styl. Miles Davis to wiedział i eksponował go jeszcze bardziej niż inni. Szukał inspiracji w świecie funku i rock'n'rolla, fascynowali go Prince, Jimi Hendrix i James Brown. Mawiał, że szpan musi być - odpowiada Mazolewski. - Lubię ten klasyczny okres stylówki Milesa, w późnym okresie czasami odlatywał w kosmos. Ale muzykę robił przełomową. Co jest fascynujące, to że potrafił kreować rzeczywistość wokół siebie. Od grania zaczynając, na strojach kończąc. Jednym słowem artysta totalny. I co ważne, nie zapominał, że styl zaczyna się od tego jak się czujesz. Uprawiał więc sporty, fascynował się światem boksu, uprawiał go i naśladował styl bokserów - dodaje.W swojej autobiografii Miles Davis pisał, że w boksie i jazzie można znaleźć wiele analogii. Od własnego stylu, po precyzję ruchów, elastyczność i szybkość reakcji, zdolność improwizowania. A także w dyscyplinie. Davis mawiał, że boks jest sportem wymagającym intelektualnie, że "boks to nauka ścisła". Miles Davis dorastał też w czasach, gdy czarnoskóra społeczność Ameryki cieszyła się sukcesami swojego wielkiego idola i bohatera, boksera Joe Louisa, uwielbiał oglądać walki Johnny'ego Brattona. Osobiście znał się z inną legendą boksu, Sugar Rayem Robinsonem. Ta relacja w dużym stopniu wpłynęła na jedną z wielu walk, którą Davis musiał w swoim życiu stoczyć, być może tę najtrudniejszą – z heroiną. "Przekonałem Bobby'ego McQuillena, że jestem na tyle czysty, że może mnie zacząć uczyć boksu. I trenowaliśmy ciężko. Zaprzyjaźniliśmy się, ale był przede wszystkim moim trenerem, chciałem boksować tak jak on. (...)". Właśnie dzięki McQuillenowi i wspólnym wyprawom do Gleason’s Gym i Silverman’s Gym w Harlemie i na dzisiejszym Douglass Bouevard, gdzie trenował też mistrz, Miles Davis poznał Sugar Raya. "Ray był wszystkim, czym sam chciałem być w 1954" - pisał. Rok wcześniej, Miles Davis miał dwadzieścia siedem lat i był silnie uzależniony od narkotyków. Ten okres wspomina Gerald Lyn Early w książce "Miles Davis and American Culture". Uzależnił się przede wszystkim od heroiny, ale też kokainy i pewnie większości dostępnych wtedy na rynku substancji, których ferment unosił się nad branżą jak mgła. Miles Davis żył w czasach, o których mówi się czasem jak o czasie narkotykowej epidemii. Brali prawie wszyscy. "Było dużo ćpania na scenie muzycznej, wielu muzyków to robiło, szczególnie heroinę" - pisze Davis w swojej autobiografii. Freddie Webster zmarł z tego powodu. Brali Dexter Gordon, Art Blakey, Sonny Rollins, Jackie McLean. Stan Getz i Charlie Parker - wspomina Davis w książce. Parker od heroiny uzależnił się po wypadku samochodowym - narkotyk brał dla uśmierzenia bólu. Zmarł z wyczerpania piciem i ćpaniem. Billie Holiday pod koniec życia pożyczała od Davisa pieniądze na heroinę ("To było chyba sto dolarów" - pisze jazzman).Brali, żeby lepiej grać, żeby nie czuć bólu - psychicznego i fizycznego. W 1951 roku w magazynie "Ebony" ukazał się artykuł Caba Callowaya pytający z niepokojem "Is dope killing our musicians?" ("Czy narkotyki zabijają naszych muzyków?"). A obok tekstu zdjęcie - Miles, Holiday, Art Blakey, Dexter Gordon, o których wiadomo było, że biorą. Davis kokainy spróbował pierwszy raz w garderobie Billie Holiday, niedługo po tym jak zrezygnował z nauki w szkole Julliarda. Widział, co się działo z Parkerem, z Holliday. Musiał więc wiedzieć jakie konsekwencje wiążą się z braniem, trochę też się ich bał. Wpadł jednak w nałóg, który nazywał później "wieloletnim horrorem". Heroina niszczyła jego muzykę, jego wygląd. Nie mógł grać ani nagrywać. Bywał zatrzymywany przez policję. "Wielu ludzi twierdzi, że byłem nieprzyjazny i byłem. Ale przede wszystkim dlatego, że nie wiedziałem komu mogę ufać (...)" - pisał w swojej autobiografii Miles, który zaznał wszystkich przyjemności i nieprzyjemności bycia sławnym, rozpoznawalnym, pożądanym.Przestał brać na krótko, kiedy przeprowadził się do domu swojego ojca w Illinois, ale wrócił do nałogu jak tylko wyjechał od ojca. W autobiografii 1989 Davis napisze: "Nałóg pokonałem tak naprawdę dzięki przykładowi Sugar Ray Robinsona. Pomyślałem, że jeśli on może być tak zdyscyplinowany, to ja też mógłbym (...) Sugar Ray był wielkim pięściarzem, z klasą i czystym (...) Właściwie był jednym z niewielu idoli jakich miałem". Gdy Miles Davis wrócił do Nowego Jorku, miał w pamięci wizerunek swojego bohatera. Postanowił zdyscyplinować się jak bokser i zacząć wszystko od nowa. Early wyjaśnia tę fascynację między innymi wiekiem ich obu - Sugar Ray był sześć lat starszy od Davisa, o tyle więcej, by jazzman mógł podziwiać go jako kogoś starszego i z większym doświadczeniem. I wystarczająco mało, żeby nie dzieliła ich przepaść pokoleniowa.Miles Davis musiał trenować przede wszystkim dla utrzymania formy i przez możliwości wielopoziomowego rozwoju, jakie dają sporty walki czy boks. Early zwraca w swojej książce uwagę na fakt, że marzenie czy twierdzenie o "byciu bokserem" w przypadku Davisa jest w pewnym sensie mitologizacją. "Wyobraźcie sobie jakie konsekwencje dla zawodowego trębacza miało by mocniejsze uderzenie w twarz. Podejrzewam, że ani McQuillen, ani nikt inny, nigdy nie uderzył Davisa poważnie na ringu" - pisze Early - "Zważywszy na ryzyko, boksowanie musiało być dla Davisa jedną z form życia na krawędzi. To jest też ważne dla zrozumienia podejścia Milesa Davisa do jego muzyki". Davis miał boks w pamięci także wtedy, kiedy zradykalizował swój późny styl. "Jack Johnson" z 1970 roku już w warstwie rytmicznej koresponduje ze sporem (Miles pisał, że ruchy nóg bokserów przypominają mu taniec). A przez to także odwołuje się do postaci Jacka Johnsona, amerykańskiego boksera (walczył do 1928 roku, choć jako 67-latek dawał już tylko walki pokazowe, zginął w 1946 roku w wypadku samochodowym) i ikony antyrasistowskiej rebelii. "Little Arthur", jak na niego mówiono, z powodu tzw. bariery rasowej uniemożliwiającej czarnoskórym bokserom starty w najpoważniejszych walkach długo nie mógł sięgnąć po tytuł mistrzowski. W 1908 roku bariera została (chwilowo) przełamana - Johnson stanął w ringu z ówczesnym Mistrzem Świata wagi ciężkiej, Tommym Burnsem. I niemal zmasakrował go na ringu (walkę przerwała policja!). Johnson chciał być i był tak dobry, że świat boksu nie mógł go ignorować z powodu koloru skóry. Zmieniał świat przez dążenie do doskonałości. I z tego właśnie względu, Johnson był dla Davisa postacią ważną. Dedykował mu więc "najbardziej taneczną" – jak o niej pisał – ze swoich kompozycji. "Jazz jest wielkim bratem rewolucji" – mówił. Poza wyróżniającą się rytmiką, na tym albumie - podobnie jak w innych kompozycjach z tamtego okresu - słychać już wyraźne wpływy funku i rock'n'rolla, Jamesa Browna i Hendrixa.I przyszedł czas na kolejne zmiany. Odejście od brzmienia akustycznego, głębokie wejście w rock i granie z prądem. Davis traktował jazz jak elastyczną materię, z której potrafił tworzyć coraz to nowsze i bardziej finezyjne kształty. Sam też modyfikował swój styl, sposób frazowania, dialogowania z zespołem. Co robił Davis momentalnie zauważał i przyjmował świat. Dziś można się tylko zastanawiać, czy bez cool jazzu - który Miles Davis tworzył - nowego stylu na historycznej mapie jazzu, intelektualna i emocjonalna strona tego gatunku dziś wyglądałaby tak samo. Albo czy bez jazz rocka, którego był prekursorem i który napędził powstanie fusion czy free, byłby później yass i inne formy romansów jazzu z rockiem, elektroniką czy hip-hopem. Czy powstałby acid jazz? Takie retoryczne pytania uświadamiają ogrom wpływu twórczości Davisa na zmiany w muzycznych stylach, w podejściu do materii dźwiękowej i kompozycji. W 1992 roku, już po śmierci Milesa Davisa, wydany został jego album "Doo-Bop", na którym pożenił hip-hop z jazzem. Gościnnie udzielał się tam Easy Mo Bee, na płycie wystąpiły też sample z Kool & The Gand, Donalda Byrda, Jamesa Browna czy Gang Starr. Mniej więcej w tym samym czasie na rynku pojawiły się dwa jazz-hopowe zespoły - Us3 i Tab Two. Us3 jest bardziej znane, dzięki przebojowi "Cantaloop" opartemu o sampel z utworu Herbiego Hancocka, ale w temacie miksowania hip-hopu i jazzu pierwszy byli Niemcy z Tab Two. - Miles Davis był zawsze dla mnie ogromną inspiracją - mówi mi Hellmut Hattler, połowa duetu Tab Two i basista - Ale kiedy wydaliśmy naszą drugą płytę, nic się nie działo miesiącami. Zdawało się, że nikt nie rozumie naszej mikstury rapu i jazzu. Jednak kiedy Miles wydał to "Doo-Bop", czytaliśmy wiele recenzji naszej drugiej płyty, mówiących "jak szybko Niemcy skopiowali tę kombinację rapu, hip-hopu i cool jazzu". Ale myślę, że najważniejsze jest nie to, kto był pierwszy czy drugi, ale kto odważy się pozostawić za sobą konwencjonalne ścieżki i dodać nowe aspekty, techniczne czy stylistyczne, do muzyki. Prawda? - pyta retorycznie Hattler.Przede wszystkim jednak Davis wyróżniał się stylem w muzyce, zwłaszcza tak pieczołowicie wypracowywanym, celebrowanym dźwiękiem instrumentu. Biografie artysty często przytaczają opowieść o tym, jak jego pierwszy nauczyciel trąbki, Elwood Buchanan, zabraniał Davisowi używania vibrato (i perswadował to raczej siłą). Ten czysty, niezmącony dźwięk, pozostał z nim do końca i stał się jego sygnaturą. Charakterystyczne cechy stylu Davisa nie zawsze są jasne, dla przeciętnego odbiorcy. Oczywiście, liryzm i introwertyzm, wyczuć łatwo. Są w pewnym sensie wspólnym mianownikiem dla wszystkich nagrań Davisa, choć każdy jego projekt, to tak naprawdę nieco inny Miles Davis. Od frenetycznego bebopu przez minimalistyczny cool jazz po rockowe wzburzenie. Nie potrafił i nie chciał na długo zatrzymywać się w jakiejś stworzonej przez siebie niszy, funkcjonował w nieustannym rozwoju. Z łatwością przychodziło mu przystosowywanie się do nowych muzycznych realiów, nawet jeśli mówimy o tych panujących wewnątrz zespołu, bo zmiana leżała w jego naturze. Herbie Hancock, który grał z nim w tzw. drugim wielkim kwartecie, w wywiadzie dla "Guardiana" opowiedział jak wraz z Tonym Williamsem grali trudne do przewidzenia rytmy mieszane. Dla solisty - trudna sprawa. Początkowo Davis sprawiał wrażenie jakby czuł się niekomfortowo, próbował się w tym odnaleźć i podążać za zespołem. Niecałe 24 godziny zajęło mu odnalezienie się w nowych pomysłach w sekcji tak, że - jak wspomina Hancock - "Nie tylko złapał piłkę, ale wręcz nam z nią uciekł". Don Cheadle, odtwórca głównej roli w nowej kinowej biografii muzyka "Miles Ahead" mówił, że gdy w 2006 roku Davis został wprowadzony do Hall of Fame, jego siostrzeniec Vince Wiburn powiedział: "Jest tylko jeden aktor, który może zagrać mojego wujka", wskazując na niego. Wilburn stał się merytorycznym wsparciem dla stworzenia obrazu. I tak, w rozmowie z "The Rolling Stone" Cheadle opowiada o przygotowaniach do filmu (który też w końcu sam wyreżyserował). Zapytał Vince'a o powrót Milesa na scenę w 1980 roku. "Wrócił, bo powiedział, że jest na to gotowy" - odpowiedział Wilburn. "Ale dlaczego w ogóle zrobił sobie przerwę w muzyce?" - drążył dalej Cheadle. "Bo nie wiedział co jeszcze może powiedzieć?". "Jeśli w ciągu życia unowocześniasz muzykę na świecie tuzin razy" - opowiada Don Cheadle – "to w końcu musisz zadać sobie pytanie: co dalej? co zostało?".Zostało właśnie to, co dziś dzieje się wokół nas. "Legenda to stary człowiek z laską, znany z tego, co zrobił. Ja nadal to robię" – mówił przed śmiercią Davis. Dziś jest legendą. Źródło: Onet.pl

Komentarze