Grzegorz Ciechowski pozostaje jednym z najbardziej inspirujących polskich artystów


Wybitny muzyk, kompozytor, wokalista, tekściarz i producent, znany nie tylko z grupy Republika i jako Obywatel G.C., swoim nagłym odejściem zaskoczył chyba wszystkich. Mniej zaskakuje to, że chociaż od tamtego dnia mija właśnie dziewiętnaście lat, Grzegorz Ciechowski pozostaje jednym z najbardziej inspirujących polskich artystów. Odszedł 19lat temu. Święta 2001 roku to były dla polskiego rocka smutne święta – 22 grudnia zmarł nagle artysta, którzy przez 20 lat rozbudzał wyobraźnię wielbicieli nie tylko rocka, intrygował, zachwycał, wzbudzał także kontrowersje. Jego śmierć zaszokowała wszystkich: rodzinę, przyjaciół, znajomych, fanów i całą branżę muzyczną w Polsce. - Był w świetnej formie, uchodził za okaz zdrowia – przypomina Jerzy Tolak, menedżer Republiki. - To był silny, dbający o siebie facet, który nigdzie nie gonił. Nawet papierosy dawno rzucił. Potem zawsze zawracał mi głowę z tym niepaleniem. Był na tym punkcie przewrażliwiony. Co więcej, mając 44 lata, Ciechowski był u szczytu swoich sił twórczych. Nieustannie się rozwijał, co potwierdzały zarówno jego płyty i projekty solowe, jak i znakomita, skomponowana na krótko przed śmiercią muzyka z filmu "Wiedźmin". - Odchodząc, Grzesiek pokazał nam, jak ważne miejsce zajmował w naszym życiu – gdy go zabrakło, zapanowała w nim ogromna pustka – wspomina basista Republiki Leszek Biolik. - Odszedł w momencie, w którym absolutnie nie byliśmy na takie rozstanie gotowi. - Mnie się czasem wydaje, że on coś musiał przeczuwać – przyznaje gitarzysta Republiki Zbigniew Krzywański. 
 
Republika

- Gdzieś tam, podświadomie czy nie, zamknął w tamtym roku kilka spraw i poodnawiał parę starych znajomości, które być może skończyły się kiedyś w niewłaściwy sposób.Ciechowski był świadomy własnej wartości i talentu, jaki miał, ale zachowywał typową dla wielu wielkich artystów skromność. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Kiedy słyszał pytanie, jak to jest być człowiekiem, "na którym" wychowało się całe pokolenie, nie ukrywał, że nie za bardzo wie, co ma odpowiedzieć. - Jeśli jest to prawda, to staram się w sobie takiego przeświadczenia nawet nie podtrzymywać, ale zabiegać ciągle o nowych ludzi – zapewniał w rozmowie z magazynem "Dlaczego". - Inne myślenie byłoby podstawą do uznania siebie za kogoś, kto już zrobił tak wiele, że właściwie nic już dalej robić nie musi. A to prowadzi do syndromu "odbitej palmy". "Viva" zapytała go natomiast, czy jest… muzycznym geniuszem. - Nie sądzę – odparł krótko. - Po chwili dodał: - Geniusz muzyczny to jest ktoś taki jak Mozart, kto wymyśla wszystko, układa to sobie w głowie, po czym powstaje genialna kompozycja. Dla mnie współczesnym geniuszem jest Kilar. Ja jestem kimś, kto sobie z muzyką radzi dla własnych potrzeb.Teksty Republiki pisane były nowomową, co wymuszała forma muzyczna. - To pasowało do siebie jak klocki z tej samej układanki – mówił "Gazecie Wyborczej". - Republika miała być państwem metaforą. Miejscem, w którym wszyscy ulegają pewnym mechanizmom, choć o tym zazwyczaj nie wiedzą. Tkwią w uśpieniu, które działa na nich jak hipnoza. Co więcej, chcą być w tym letargu. Myślę, że wielu ludzi identyfikowało się z taką formułą opisu naszego świata. Widzieli swoich rodziców, którzy godzili się na ten rodzaj bytu.Tego, jak ważnym zespołem była toruńska Republika, nie można mierzyć tylko sukcesami takich piosenek, jak "Biała flaga", "Telefony", "Kombinat", "Śmierć w bikini", "Obcy astronom" czy "Mamona". Republika była fenomenem, swoistym głosem pokolenia – grupą, która kreowała nową muzyczną rzeczywistość, wpływała na styl życia fanów, a nawet ich wygląd – czarny ubiór, słynna grzywka, a potem włosy zaczesane do tyłu - czy sposób wysławiania się. Łączyła w sobie wyjątkową muzykę z nieszablonowymi uniwersalnymi tekstami. Występy zespołu potrafiły wprowadzić w swoisty trans, przypominały niekiedy doświadczenia niemalże hipnotyczno-rytualne.- On ten swój wizerunek idealnie kreował – podkreśla Jerzy Tolak. - Jego zachowanie miało swoje uzasadnienie w twórczości. Podobnie ubiór, dość prosty i surowy, w ciemnej tonacji, był odbiciem tego, co niosły ze sobą teksty i muzyka. Ubierał się w takie, a nie inne stroje, ale nie dlatego, że nagle sobie wymyślił, iż będzie się na przykład nosił na czarno. To nie jest tak, że on sobie śpiewał jakieś banalne piosenki. Wygląd doskonale uzupełniał się z dystansem, z jakim Ciechowski podchodził do publiczności. - Grzegorz, by we właściwy sposób przekazać to, co miał do przekazania, musiał się też od publiki dystansować – przypomina Tolak. - Dlatego w mediach często przedstawiano go jako osobę chłodną. Nie należał do artystów, którzy łaszą się do publiczności. Żadnych "Cześć, jak się bawicie?" i tak dalej. On w ogóle z publicznością nie rozmawiał. W konsekwencji odbierano go jako nieprzystępnego faceta. A tak naprawdę nigdy nie był ponurakiem. Potrafił się śmiać i bawić jak my wszyscy.Zbigniew Krzywański sukcesu grupy Republika upatruje w niezwykle oryginalnym stylu, jaki zaproponowała. To właśnie on sprawił, że pierwsza płyta, "Nowe sytuacje", z 1981 roku, uczyniła z grupy gwiazdę rocka niemal z dnia na dzień. O trzy lata młodsze "Nieustanne tango" tylko ten status wzmocniło. - Politycy mówią, że łaska wyborców na pstrym koniu jeździ, więc pewnie łaska fanów również. Cóż mogę powiedzieć – nie znasz dnia ani godziny, kiedy odnosisz sukces lub ponosisz, często wbrew oczekiwaniom, klęskę. Myśmy zaproponowali coś zupełnie innego niż inne zespoły. Nie staraliśmy się grać jak Stonesi, The Police czy AC/DC. 
 

Nasz kierunek wcześniej nie istniał, nawet jeśli w sensie estetycznym podobne historie już się działy, choćby za sprawą Talking Heads. - Wyobraź sobie, że jesteś zwykłym słuchaczem radia i nagle słyszysz taką piosenkę jak "Kombinat". Kompletny antyhit – denerwujący, nienadający się do śpiewania przy ognisku, ale jednoczenie niepozwalający się od siebie oderwać. Z jedynym w swoim rodzaju brzmieniem, tekstem, sposobem śpiewania.Grzegorz Ciechowski urodził się 29 sierpnia 1957 roku w Tczewie. Miał dwie siostry, Aleksandrę i Małgorzatę. W wywiadzie dla "Pani" muzyk wspominał swoje dzieciństwo jako idyllę. - Pewno dlatego Tczew widzę zalany majowym słońcem. Spokój, wszyscy się znają... To były lata 60., kiedy jeszcze dzieci mogły chodzić bezpiecznie do przedszkola, nawet jeśli nie było ono tak blisko. Dzięki temu, że ojciec był prezesem tczewskiej Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej, Grzegorz zapraszał kolegów na podwórko wewnątrz zakładu mleczarskiego. - Wystarczy powiedzieć - doceniają to zwłaszcza chłopcy - że w chowanego można się było bawić w cysternach służących do przewozu mleka. A od maja do początku października wynosiłem dzieciakom olbrzymie ilości lodów na wielkich płachtach z papierowych worków. Myślę, że dzięki takiemu "argumentowi" udawało mi się być centrum towarzystwa.Planem na życie Ciechowskiego była początkowo nie muzyka, a polonistyka. Rozpoczął studia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. - Nic innego nie wchodziło w grę. Miałem bardzo radykalne poglądy, żaden z innych humanistycznych wydziałów mi nie odpowiadał. Na socjologii za dużo było przedmiotów ścisłych, psychologii w ogóle nie uważałem za naukę - za dużo biologii. - Dla mnie, chłopca z Tczewa, sam fakt, że jestem w zespole, w dużym ośrodku akademickim, takim jak Toruń, to już było wejście w inny świat – mówił "Gazecie Wyborczej". - Do Torunia pojechałem za moją narzeczoną. Ożeniłem się pierwszy raz, mając 21 lat. Studiowaliśmy, żyliśmy z tego, co nam dali rodzice i z tego, co sprzedawaliśmy w antykwariatach. To były przeważnie książki, zaraz zresztą kupowaliśmy następne. Wszystko wskazywało na to, że moje studia skończą się sukcesem... Zacząłem pisać pracę magisterską o haiku, miałem kilka rozdziałów, ale wf z trzeciego roku był niezaliczony... Krótko mówiąc, mój tytuł naukowy oddalał się ode mnie z każdym koncertem, z każdą trasą koncertową.Zapytany przez "Vivę" o najtrudniejszy koncert w swojej karierze, wskazywał na Jarocin ‘85. Zespół wyszedł na scenę przywitany gwiazdami, zszedł z niej bogatszy o tysiące nowych fanów. - Publiczność postanowiła przerwać ten koncert - wspominał. - Rok wcześniej mieliśmy wystąpić w Jarocinie, ale nie udało się, bo ktoś z nas musiał akurat położyć się do szpitala, wojsko ostro deptało nam po piętach... Mnóstwo ludzi było rozczarowanych. A wtedy w Jarocinie była publiczność, która rozczarowanie przekuwała w agresję. Pojechaliśmy, wiedząc, że będzie ciężko, ale nie sądziliśmy, że aż tak. Zaczęliśmy, a przeciwko nam gwizd 20 tysięcy i grad pomidorów, śmietanek, maślanek, jakichś kefirów. Wściekłem się, byłem w stanie wpaść w publiczność i się bić...Muzykom udało się po zagraniu kilku utworów przełamać agresję tłumu. - Gwizd opadał, opadał, po 20 minutach już go nie było, była cisza, martwa cisza. A my z tym większą wściekłością graliśmy. To była skrajna ekstaza. Gdybyśmy wtedy zeszli ze sceny i przestali grać, to coś by musiało w nas się zmienić. Może byłby to koniec Republiki?W Republice Ciechowski pełnił funkcje wokalisty, klawiszowca i flecisty, nadawał też grupie artystyczny ton, ale dopiero dzięki rozpoczętej w drugiej połowie lat 80. karierze solowej mógł rozwinąć skrzydła. Jako Obywatel G.C. wydał trzy płyty – "Obywatel G.C.", "Tak, tak" i "Stan strachu", z muzyką do filmu fabularnego – zanim w 1990 roku wrócił z Republiką. Za najważniejszy album Republiki po jej reaktywacji uważał "Masakrę" z 1998 roku. - Ta płyta była takim ostatnim momentem, w którym mogliśmy jednoznacznie sobie odpowiedzieć na pytanie, czy Republika to jest zamknięty okres, którego nie warto ruszać, czy to jest już koniec historii tego zespołu – mówił w "Głosie Wybrzeża" - Dla mnie ta płyta była czymś niezbędnym, czymś, co dobudowało kolejną część mojego myślenia na temat zespołu. Ta płyta w jakimś sensie otworzyła nam drogę do dalszego istnienia Republiki.Największym przebojem z "Masakry" okazała się "Mamona". G.C.: - To piosenka autoironiczna, ale też kpina ze wszystkich rockmanów – przypominał w wywiadzie z "Nową Fantastyką". - Chcielibyśmy, żeby nasze płyty zachowały niszowość, eksperymentalność, ale żeby nakłady wynosiły minimum pół miliona. Ideałem byłaby dla nas awangarda z sukcesem komercyjnym. Gdy powiedziałem to sobie otwarcie, patrząc w lustro, poczułem się lżejszy. Wyzwoliłem się, nazywając problem po imieniu. Jak dodawał, ówczesna Republika różniła od tej z lat osiemdziesiątych. - Jesteśmy starsi, bardziej doświadczeni, bogatsi w sporą wiedzę. A co najważniejsze, po dłuższej przerwie znowu jesteśmy razem. Udało się nam coś, co było bardzo trudne. Zdajemy sobie sprawę z pewnego cyklu popularności; obserwujemy wzloty jednych zespołów i upadki drugich, i my też bywamy raz na górze, raz na dole.Artysta objawiał swoją wszechstronność także w muzyce filmowej – stworzył ścieżki dźwiękowe do takich produkcji jak "Stan strachu", "Obywatel świata", "The Magic Brothers", "Zero życia", "Moja Angelika" i "Wiedźmin", za którą pośmiertnie nagrodzony został Orłem, oraz do niemieckiego serialu telewizyjnego "Schloss Pompon Rouge". - To były bardzo pozytywne doświadczenia. Bardzo lubię komponować dla potrzeb kina – podkreślał w rozmowie z "Tygodnikiem AWS" - Uwielbiam to robić raz na jakiś czas – mówił "Filmowi" o pracy nad ścieżkami dźwiękowymi, podkreślając jednak, że nie mógłby komponować wyłącznie dla kina. - Praca w filmie jest niezwykle inspirująca. Powoduje autentyczną zmianę orientacji artystycznej. Odnajduje wówczas obszary, które gdzieś we mnie drzemią, a które może wyzwolić jedynie spotkanie z ludźmi, którzy mają mi do zaproponowania coś zupełnie nowego, w czym uczestniczenie staje się dla mnie wyzwaniem. Tylko wówczas mogę się podjąć tej pracy.Grzegorz Ciechowski pochowany został na Powązkach Wojskowych w Warszawie. W jego życiu prywatnym nie brakowało komplikacji i perypetii, ale bliscy artysty do dziś podkreślają, że był wspaniałym ojcem i bardzo ciepłym rodzinnym człowiekiem – zwłaszcza w ostatniej dekadzie swojego życia. Druga żona, Anna Wędrowska, urodziła troje dzieci: Helenę (1995), Brunona (1996) i już po śmierci Ciechowskiego, Józefinę (2002). Był też ojcem Weroniki ze związku z aktorką i reżyserką Małgorzatą Potocką. Źródło: Onet

Komentarze