Polski raper L.U.C. stoi za porywającą muzyką do"Chłopów"

fot: Norman Wong

- Musiałem poskromić swoje ego. I bardzo dobrze mi to zrobiło. "Chłopi" byli idealną czteroletnią temperówką mojego charakteru. To wspaniała odmiana na 40-lecie życia - mówi w rozmowie z WP L.U.C., opowiadając o pracy nad muzyką do malowanego filmowego dzieła.

Urszula Korąkiewicz: Stworzyłeś muzykę do epokowego dzieła, do "Chłopów". Jednocześnie z impetem wszedłeś do świata muzyki filmowej. To było dla ciebie spełnienie marzeń?

L.U.C., Łukasz Rostkowski: Nie jest to może takie wejście jak to z naszych dawnych teledysków, kiedy Chuck Norris wchodził rozbijając pięścią ścianę, ale faktycznie debiutuję przy okazji bardzo ważnego filmu. Było to spełnienie marzenia i to na wielu płaszczyznach. Po pierwsze: spotkałem w tej przygodzie bratnie dusze, które miłują otwartość i eklektyzm gatunkowy. To była wspaniała współpraca, sztuka ekstremalna z fantastycznymi ludźmi, w atmosferze przyjaźni i wzajemnego szacunku. To wcale nie jest oczywiste. Ani w świecie filmu, ani w świecie muzyki.

Po drugie: odkryłem Reymonta na nowo. 20 lat rapowania bardzo pomogło docenić piękno i kunszt języka Reymonta i lepiej wczuć się w pracę nad tym filmem. Po trzecie: od dłuższego czasu chciałem zanurzyć się w muzykę filmową i folkową. Mam już za sobą pewne mikroromanse np. na płycie "Good L.U.C.K", ale dopiero tu mogłem w końcu naprawdę zanurzyć się w ten świat i tak dużo nauczyć.No i po czwarte: pracowałem z oscarowymi twórcami, którzy obdarzyli mnie kredytem zaufania. Dali mi szansę stworzyć muzykę filmową do mojego pierwszego filmu i tak wiele mnie przy tym nauczyli. Przez cztery lata naszej współpracy mogłem ją dopieścić, dopracować i przede wszystkim się uczyć - rozwój uważam za jeden z najważniejszych elementów życia. Mam poczucie, że stworzyłem coś, z czego jestem naprawdę dumny. A nie zawsze tak było.Historia potoczyła się całkiem naturalnie. Znaliśmy się od jakiegoś czasu z Seanem Bobbitem, Dorotą Kobielą i Hugh Welchmanem. Naszym spoiwem były Bestsellery Empiku, na których dostali statuetkę za "Twojego Vincenta". Ja robiłem oprawę muzyczną gali z Rebel Babel i chociaż to były mocno hiphopowe kompozycje Ensemble z brassowym zacięciem, to ewidentnie coś wtedy między nami zaskoczyło.

Kiedy później pojawiły się rozmowy o pracy nad "Chłopami", nie miałem wątpliwości, że chcę się podjąć wyzwania. Od jakiegoś czasu chodziłem po filmowych studiach i dawałem znaki, że chętnie sprawdziłbym się w filmowej produkcji. Tyle że to środowisko jest bardzo hermetyczne. Kompozytorzy mają stałe kooperacje z reżyserami albo rodzinne powiązania. Zrobiłem więc próbną muzykę do koncept trailera w ramach konkursu i dostałem tę robotę. Mogłem odpalić folkowe wrotki. Potem były pierwsze kompozycje na plan, w tym rozbuchana scena wesela i obrządków.

A potem zaczęły się schody, bo kiedy film był malowany okazywało się, że muzyka już nie zawsze tak dobrze oddaje klimat i współgra z obrazem. Musieliśmy przejść wiele zmian, cięć, zmierzyć się z inflacją i topniejącym budżetem, w końcu z wojną i tym, że straciliśmy studio w Kijowie, w którym malowało wielu ukraińskich malarzy. Musieliśmy się dostosować, co wywołało skróty i cięcia. Wyleciało mnóstwo pięknych scen, a to wpływało cały czas na muzykę, którą nieustannie poprawiałem. I mnie, i Dorocie krajało się serce. Ale cóż, jestem z tym pogodzony. Musieliśmy ciąć jak chirurdzy.

Zostańmy jeszcze przy początkach. Od czego zacząłeś podróż przez muzykę ludową, od klasyki? Sięgałeś do oberków i mazurów?

Dokładnie. Wiedziałem, że tu będzie potrzebny zupełnie inny poziom znajomości tego gatunku. To zupełnie inna bajka niż muzyka rozrywkowa, nie mówiąc już o rapie. Więc zaczęło się od przeglądania, także poprzedniej ekranizacji "Chłopów" i surowej, naturalistycznej ścieżce dźwiękowej. Wiedziałem, że muszę poszukać w tym swojej drogi. Nigdy nie byłem dobry w odtwarzaniu - raczej w kreowaniu i odkształcaniu.

Słuchałem kapel z różnych regionów i kierowałem się prostym tropem: tym, co mnie najbardziej porywa w brzmieniu i stylu. Miałem o tyle łatwą sytuację, że w naszej międzynarodowej orkiestrze Rebel Babel mamy też od lat sekcję muzyki filmowej. Moja rola w tym wszystkim polegała też poniekąd na byciu reżyserem: przesłuchiwaniu tego wszystkiego i selekcji. Ponadto mieliśmy też inną orkiestrę: malarzy z Polski, Litwy, Serbii, Ukrainy. Naturalnie ten film dostał innego międzynarodowego pulsu. Także przez producentów amerykańsko-brytyjskich, którzy także byli bardzo zaangażowani w muzykę, zwłaszcza DK i Hugh Welchman. Wiedzieliśmy, że nie zostajemy tylko w Lipcach. Że chcemy zrobić szeroki pejzaż muzyki folkowej i wybrać to, co najciekawsze.

Jak się okazało, to podejście porwało też odbiorców. To oczywiście zasługa fantastycznych muzyków. Przede wszystkim Tęgich Chłopów, którzy z werwą zagrali moje kompozycje, ale też wnieśli swoje - polskie, tradycyjne nuty. Chciałem zaprosić do tego jak najwięcej muzyków - prawie stu: i Sutari, i Laboratorium Pieśni, Marię Pomianowskę, TeTno, Karolinę Skrzyńską fantastycznych muzyków ludowych, ale i jazzowych jak Tomasz Chyła. Konsekwentnie ta mozaika zaczęła mi się układać w piękną całość. Przyświecała mi też jasna wizja: że chcemy iść tropem impresjonistycznej strony Reymonta. Naturalistyczne jest tu tylko podejście do instrumentarium - sposób gry i rozmach jest absolutnie impresjonistyczny i daleko wybiega poza polską muzykę korzeni.

Wspomniałeś o tym, że poniekąd wcieliłeś się też w rolę reżysera. Nic dziwnego, w końcu muzyka jest często osobnym bohaterem filmu. Na ile mogłeś się "wyżyć" reżysersko? Miałeś wolną rękę, pole do popisu?

W zasadzie tak i to też element spełnionego marzenia. Zaistniałem w tym filmie nie tylko jako kompozytor, ale jak współtwórca. Dużo rozmawiałem z Dorotą i Hugh i o samej historii, o psychice i emocjach bohaterów. Mocno czerpałem z własnych doświadczeń, utożsamiając się z postaciami. Z Antkiem, jego charyzmą, namiętnością niespełnioną miłością. I Mateuszem i jego sercem, w którym nie było tyle dumy, co u Antka. Pamiętam jeden dialog między nimi i kocham ten fragment. Mateusz każe Antkowi odpuścić, a on na to: "jak temu dać spokój, kiedy to takim ogniem po kościach chodzi". Antek jest esencją męskiej miłości i pożądania do kobiety, której nie może posiąść. 

 

"Chłopi" zostali polskim kandydatem do Oscarów. Zdaniem jury, ta imponująca animacja porusza tematy aktualne i uniwersalne dla widzów na całym świecie

Były też sceny, w których miałem totalną przestrzeń do wyżycia się, czyli to, co kocham najbardziej: kiedy muzyka zaczyna tańczyć z obrazem, tworząc teledyskowe pejzaże. Z jednej strony chciałem zachować w tym wszystkim sznyt ludowej łupiącej kapeli, a z drugiej nadać tej muzyce charakter, wyrazistość. Reymont bardzo w tym poczuł ponieważ opisywał tę muzykę tak, że można ją usłyszeć bardzo dokładnie.

Ale jednak pisałeś muzykę do już istniejącej od dawna już wizji. Jak się z tym czułeś?

Musiałem zupełnie zmienić podejście, w porównaniu do tego, jak tworzyłem własne płyty. Musiałem często zmagać się z własnym ego i niecierpliwością. Bardzo dobrze mi to zrobiło. Potrzebowałem nad nim popracować, a ten film był idealną czteroletnią temperówką charakteru.

I piękną, koronkową robotą.

Koronkową, jak łowickie wycinanki. Jestem raptusem i powiem ci, że ta drobiazgowa walka z charakterem była dla mnie jak pojedynek z "Rocky 5". Dwa lata temu ta produkcja mnie złamała. Nie miałem już pewności, czy to ma jakikolwiek sens, czy to jest dobre, myślałem za to, że tego wszystkiego jest za dużo, że to mnie przytłacza, a do tego się totalnie nie opłaca, bo wymyśliłem sobie koncept z wielkim rozmachem. Ale w końcu i wtedy przyszedł przełom.

Więcej na wp.pl

 

 

 

 

Komentarze