55 lata temu ukazał się debiutancki album Led Zeppelin


Dokładnie 55 lata temu – 12 stycznia 1969 roku – ukazał się pierwszy longplay mało znanej wtedy grupy Led Zeppelin. Bez specjalnego tytułu, jakby nazwa zespołu miała być jego jedyną reklamą, jedyną wizytówką. To jeden z utworów umieszczonych na ich pierwszej płycie - "Twój czas nadchodzi", czyli "Your Time is Gonna Come". Jakby bezbłędnie przewidzieli swoją przyszłość – nowo powstałego zespołu rockowego, czy raczej hard rockowego – Led Zeppelin. Płytę wydała amerykańska wytwórnia Atlantic Records – te angielskie odmówiły. Robert Plant żalił się później, że w Anglii ludzie za bardzo oglądają się na innych, czy klaszczą, że są jak owce bez własnego zdania. Amerykanie pokazali smykałkę do hazardu i jedynie dzięki Peterowi Grantowi (menedżerowi – nieformalnemu piątemu członkowi zespołu), a także rekomendacji znanej wtedy Dusty Springfield, dali kontrakt na płytę i zaproszenie na występy w Stanach. Pierwszy występ odbył się na University of Surrey 26 października 1968 roku, co było początkiem krótkiego brytyjskiego tournée. Później, 26 grudnia zagrali swój pierwszy koncert w Denver, USA. Grali wtedy głównie jako support takich grup jak Iron Butterfly czy Vanilla Fudge. O dziwo ich brzmienie zaskoczyło, publika polubiła tę żywiołowość i często opuszczała widownię już po ich występie, usatysfakcjonowana tym, co pokazali Zeppelini i nie czekając na główną atrakcję wieczoru.W całej karierze zespołu ich zdolność do kapitalnie zagranych koncertów stała się wręcz legendarna. Inne zespoły nie potrafiły grać na dobrym poziomie dłużej niż kilkadziesiąt minut, a oni z każdą godziną wzbijali się jeszcze wyżej. Tak, ich czas właśnie nadchodził. Wśród wielu znawców tematu, krytyków, muzyków innych słynnych kapel, to właśnie Led Zeppelin swoją pierwszą płytą zmienili świat hard rocka i heavy metalu, pchnęli go na nowe tory, pokazali moc i artyzm tej muzyki.Płyta ma na okładce znamienitą scenę – zdjęcie katastrofy sterowca Hindenburga. Czuje się, że za chwilę, z wielkim hukiem runie na ziemię, a płomienie pochłoną jego konstrukcję. Sterowiec uległ katastrofie podczas próby cumowania w USA, po trzydniowej podróży nad Atlantykiem. Jak taka scena mogła stać się nazwą zespołu. Otóż wcześniej grali pod nazwą użyczoną im do kilku zakontraktowanych koncertów grupy "The New Yardbirds", która rozpadła się, a zobowiązania musiała wypełnić. Współpracujący z nimi Jimmi Page zobowiązał się skompletować nową kapelę. Po kilku roszadach zawiązał się skład Page, Plant, Bonham i Jones. Po kilku koncertach spróbowali nagrań studyjnych. Wtedy też wcześniejszy właściciel nazwy odezwał się z pretensjami. Zdecydowali się ją zmienić. Stało się to 25 października 1968 roku dzięki uwagom członków grupy The Who, którzy wcześniej brani pod uwagę przez Page'a, stwierdzili, że ta grupa z nimi pikowałaby w dół jak "ołowiany balon" - "lead baloon", dla czystości wymowy pierwszego członu wyrzucono "a" i zostało "led", a "baloon" zastąpiono nazwą bliźniaczego sterowca "Zeppelin". Tak powstała nazwa, która w niedługim czasie stała się synonimem największego rockowego artyzmu. Sam Page mówił, że nazwa zespołu symbolizowała wg niego "ciężar i lekkość". Ich pierwsza płyta ukazała się najpierw w USA – w rodzinnej Anglii czekano aż do 31 marca. Album promowany był dość przewrotnym hasłem: "Led Zeppelin – the only way to fly" (Led Zeppelin - jedyny sposób na latanie). Pierwsze przyjęcie nie było zbyt przychylne... jakby krytyka i publiczność byli nieco "dazed and confused" (jeden z utworów na płycie – oszołomieni i zmieszani).Później jednak, z każdym koncertem, a było ich naprawdę bardzo dużo, nastroje poprawiały się, a publiczność widziała, że zespół nie spada (jak chcieli to widzieć krytycy), lecz się wznosi. W Stanach album w końcu uplasował się na dziesiątej pozycji na liście Billboard, a w Anglii na szóstej. W lipcu stał się złotą płytą, co było niespotykanym osiągnięciem dla debiutanckiego krążka. Ba, w ocenie tej płyty, wielu znanych muzyków z równie słynnych kapel, wyrażało się z najwyższym uznaniem..., że przytoczę jedną, Tony Iommi z Black Sabbath powiedział: "Album "Led Zappelin" miał znakomitą atmosferę, oni tworzyli rzeczy, jakich nikt wcześniej nie słyszał. Istniały zespoły grające mieszankę bluesa i rocka, ale to było inne".

Komentarze