Andrzej Zaucha skończyłby 75 lat


Andrzej Zaucha do dziś pozostaje legendą polskiej sceny muzycznej. Uważany jest z jednego najlepszych wokalistów, z którego twórczości inspirację czerpią kolejne pokolenia, jak Kuba Badach, rapowy duet Pro8l3m i nie tylko. 12 stycznia 2024 roku artysta świętowałby 75. urodziny. Andrzej Zaucha (posłuchaj!) był synem Matyldy Zauchy-Feit i Romana Zauchy. Głównie dzięki ojcu, który grał w zespołach do tańca, młody Jędrek mógł podszkalać się w grze na instrumentach. Już w wieku ośmiu lat zastępował swojego tatę, grając na perkusji. W poszczególnych etapach jego edukacji szkolnej, a także poza szkołą angażował się w działalność różnych zespołów, a gdy przerwał naukę w liceum, ukończył szkołę zawodową ze specjalnością zecera. Niewielu wie, że pasja do muzyki nie była jedynym możliwym wyborem dla wokalisty. Zaucha był bardzo utalentowany w sportach i trenował kajakarstwo. W 1963 roku w mistrzostwach Polski juniorów dowodzona przez niego drużyna wywalczyła brązowy medal, a rok później - w jedynce i czwórce - stanął na pierwszym miejscu podium.  Jak czytamy w książce Jarosława Szubrychta, "Życie, bierz mnie", Zaucha był wówczas jednym z najlepszych kajakarzy w Polsce. Pół Polski nie mogło się nadziwić, jak to możliwe. Taki chłopaczek pokonał tych wszystkich wielkoludów! Oni mieli już pod 180 centymetrów wzrostu, napakowani, a jego w tym kajaku ledwie było widać!" - mówił w rozmowie Jacek Chadziński, kuzyn Zauchy. W wieku 16 lat Andrzej porzucił kajakarstwo m.in. dlatego, że muzyka wydawała się dla niego bardziej interesująca. Ponoć nigdy nie żałował tej decyzji i specjalnie nie wracał wspomnieniami do tego czasu. Gdy w młodym Andrzeju kłębiły się myśli, czy zostać sportowcem, czy muzykiem, zadebiutował jako perkusista w amatorskim zespole Czarty. Później został solistą grupy Telstar. 
 

W 1966 roku po raz pierwszy pojawił się na deskach scen klubów studenckich, a jego profesjonalna kariera nabrała tempa wraz z występami jako wokalista w jazzrockowym zespole Dżamble.  Ich występ m.in. na festiwalu "Jazz nad Odrą" w 1969 roku we Wrocławiu pozwolił na zaprezentowanie wyjątkowej barwy głosu Zauchy szerszej publice. Wkrótce grupa nagrała jedyny w swej dyskografii album "Wołanie o słońce nad światem". W 1971 roku związał się z krakowską grupą Anawa, gdzie za mikrofonem zastąpił Marka Grechutę (posłuchaj!).  Z Anawą nagrał dwa lata później longplay pt. "Anawa", na którym znalazły się kultowe dziś piosenki jak "Abyś czuł", "Linoskoczek" czy "Stwardnieje ci łza". Przygoda z Anawą również nie trwała długo, bo - jak wspomniano na początku - bycie muzykiem w latach 70. w Polsce było bardzo trudne.  W dodatku w 1972 roku Andrzej i jego żona Elżbieta, zostali rodzicami Agnieszki. Zaucha stanął przed dylematem, czy pozwolić sobie na niskie, niemal żadne zarobki wykonując mniej popularne piosenki, czy wykonywać muzykę taneczną i zapewnić sobie i rodzinie godny byt. Zaucha wybrał drugą możliwość i od 1973 do 1979 roku sporadycznie pojawiał się na polskiej scenie. Wtedy grał głównie "na saksach", czyli w Niemczech Zachodnich, Austrii oraz Szwajcarii. Wykonywał tam przede wszystkim muzykę taneczną, a zespół Mini Max, z którym występował, grał często "do kotleta". W skład grupy wchodziło pięciu młodych muzyków, którzy nie znali języka ani realiów Europy Zachodniej.  Był to okres, w którym Andrzej Zaucha "nauczył się" bycia showmanem i podszkolił swoje umiejętności sceniczne. Podczas zagranicznych występów zespół Mini Max grał czasem nawet po 8 godzin dziennie, a w weekendy nawet po 12 godzin. Do dyspozycji w ciągu dnia mieli często piętnasto- lub maksymalnie 30-minutowe przerwy.  Muzycy nie zapominali, że byli tam głównie po to, by zarobić na życie i spędzali wiele godzin w hotelowych pokojach, nie wydając ciężko zarobionych pieniędzy na każdym kroku. Kupowali za to płyty niedostępne w komunistycznej Polsce i... poszerzali swoje horyzonty. To wtedy wszyscy muzycy słuchali Steviego Wondera (posłuchaj!) czy Raya Charlesa, skąd Andrzej czerpał ogromną inspirację.  Płyty najczęściej wybierali Zaucha oraz pianista grupy, Andrzej Michalski. Polska Agencja Artystyczna "Pagart" uznała zespół Mini Max za jedną z najlepszych rozrywkowych grup muzycznych współpracujących z nią. W 1976 roku Andrzej Zaucha zaczął grać na saksofonie. 
 
Andrzej Zaucha z Ewą Bem

Z początkiem lat osiemdziesiątych wrócił do Polski z nadzieją podboju rodzimej sceny. Pod koniec lat osiemdziesiątych Zaucha stał się jedną z największych gwiazd rodzimej sceny. W 1987 roku ukazał się jego drugi solowy album "Stare, nowe, najnowsze", na którym znalazły się jego przeboje - "Jak na lotni", "Bądź moim natchnieniem" i "C'est la vie - Paryż z pocztówki".  Rok 1988 przyniósł Zausze największy przebój w karierze - "Byłaś serca biciem". To właśnie ta piosenka zapewniła mu wyróżnienie na opolskiej scenie. W 1989 roku zaprezentował całkiem inny, oscylujący między jazzem a popem materiał. Nagrany z big-bandem Wiesława Pieregorólki album "Andrzej Zaucha" było jego ostatnim albumem wydanym za życia. Przełom lat 80. i 90. był dla Zauchy trudny, bo razem z nadejściem sławy nadeszła też ogromna tragedia. Jego ukochana żona Elżbieta zmarła nagle z powodu choroby w sierpniu 1989 roku. Zaucha został sam z zaledwie 17-letnią córką. Wsparciem okazali się jego przyjaciele, Andrzej Sikorowski i Krzysztof Piasecki, z którymi występował w zespole kabaretowym "Sami".  W 1990 roku muzyk wystąpił na deskach krakowskiego Teatru STU w musicalu "Pan Twardowski" oraz stworzył kultową dla pokolenia millenialsów czołówkę do "Gumisiów". Zaledwie dwa dni przed śmiercią Zaucha wraz z Alicją Majewską, Heleną Frąckowiak i Włodzimierzem Korczem nagrał świąteczną płytę "Kolędy w Teatrze STU".  Halina Frąckowiak wspominała jej nagrywanie: "Nigdy nie przypuszczałam, czym staną się dla mnie te kolędy. Dzięki nim przeżyłam tyle szczęścia, ile tylko dać może wspólne śpiewanie z najlepszymi przyjaciółmi o radości i nadziei. Dzięki nim przeżyłam tyle bólu, ile tylko sprawić może utrata kogoś, kto jak się wydawało, cały był przepełniony tą radością i nadzieją". Podczas prac nad sztuką w Teatrze STU, owdowiały i osamotniony Zaucha zbliżył się do aktorki, Zuzanny Leśniak. Spędzali ze sobą sporo czasu, a Andrzej zaczął odzyskiwać wiarę w życie. Zuzanna natomiast miała czuć się opuszczona w małżeństwie. Gdy mąż Leśniak dowiedział się o tym, że jego żona spotyka się z Zauchą, a w końcu nakrył ich, mocno się zdenerwował.  Muzyk początkowo nie traktował gróźb poważnie, ale sytuacja stała się bardziej poważna z czasem. Andrzej Zaucha miał mnóstwo planów - między innymi nagranie nowej, pełnej premierowych utworów płyty, ale też kolejne działania artystyczne.  Tego dnia Andrzej i Zuzanna spieszyli się na przyjęcie urodzinowe Andrzeja Sikorowskiego, który dokładnie 10 października obchodził 42. urodziny. Sikorowski był jednym z najbliższych przyjaciół Zauchy.  W książce "Życie, bierz mnie" wspomina tragiczne wydarzenia z jego urodzin w 1991 roku. "Świetnie pamiętam ten moment, bo to były moje urodziny. Wieczorem czekaliśmy u mnie w domu na Andrzeja i Zuzę, którzy mieli przyjechać po spektaklu. Najbliższe mi grono, zespół Pod Budą i pewnie jeszcze parę osób, z którymi zawsze się spotykaliśmy. Tylko Andrzeja brakowało. Flaszkę od niego już nawet otwarliśmy. Andrzej Zaucha oraz Zuzanna Leśniak zginęli 10 października 1991 roku nieopodal Teatru STU, na parkingu przy ul. Włóczków (dziś stoi tam Hotel ibis). Zazdrosny mąż chciał zabić jedynie Zauchę, ale jego małżonka została postrzelona rykoszetem. Motywem, według samego zabójcy, były zazdrość, rozpad małżeństwa i przekonanie, że zabójstwo to... sprawa honoru. Zaucha miał wówczas 42 lata, a Leśniak - 26 lat. Czytaj więcej: interia.pl

Komentarze