Ten podwójny album podsumowuje dorobek Toma Petty'ego, znanego ze współpracy z Dylanem i Harrisonem.
Sprzedał na świecie 80 mln płyt, nagranych solo oraz z zespołem The
Heartbreakers, a w Polsce jego dorobek jest wciąż za mało znany. A
przecież Petty nie znalazł się w supergrupie Traveling Wilburys, gdzie
grał z George'em Harrisonem, Bobem Dylanem, Royem Orbisonem i Jeffem
Lynnem, przez przypadek.
Jego zespół odnosił już od dekady sukcesy
w Ameryce, gdy w 1986 r. na wspólne występy zaprosił go Bob Dylan.
Grali razem podczas „The Confessions Tour". Śpiewała Stevie Nicks z
Fleetwood Mac.
– To była decydująca lekcja, która zrobiła z nas
zespół, jakim jesteśmy – mówił Petty. – Bob dał nam dużo swobody, ale
wymagał odwagi, która jest potrzebna, żeby wypełnić miejsca na
improwizację. Dzięki niemu mieliśmy okazję oswoić się z wielką
publicznością i nabraliśmy pewności.
Również wtedy Petty
zaprzyjaźnił się z George'em Harrisonem, który potem odwiedził Toma w
domu, by odebrać gitarę. Jednocześnie przekazał zaproszenie do
supergrupy Traveling Wilburys. Rozsławił ją poza nazwiskami muzyków
przebój „Handle with Care". Album został nagrodzony Grammy.
– Nie
chciałbym się puszyć, bo Beatlesi zbyt wiele znaczą, ale George stał się
moim przyjacielem – mówił Petty. – Był jak starszy brat, który wiele
przeżył w show-biznesie i zawsze znalazł radę, by wyjść z kłopotów.
Wprowadził też do mojego życia element duchowości, nie moralizując ani
nie każąc czytać tysięcy mądrych książek. A podtrzymywał mnie swoim
niepowtarzalnym poczuciem humoru.Przełomowy dla Petty'ego był rok 1962. – Mieszkałem w Gainesville na
Florydzie, a mój wujek został zatrudniony w ekipie filmowej „Follow That
Dream" z udziałem Presleya – wspominał. – Moją życiową misją stało się
zdobycie płyty Elvisa. Porzuciłem moją aluminiową procę i chciałem tylko
słuchać muzyki.
Petty miał wtedy 11 lat. – A dwa lata później, gdy Beatlesi podbili
Amerykę, zobaczyliśmy czwórkę facetów, którzy bawią się muzyką –
opowiadał. – Wszyscy tak chcieli. Na każdej ulicy nastolatki grały na
gitarach. To było jak epidemia.
Rzucił liceum, by grać na gitarze
basowej w rockowym zespole. Miał znakomitego nauczyciela Dona Feldera,
który grał w jednej z najsłynniejszych amerykańskich formacji The
Eagles.
– Najbardziej ceniłem sobie, gdy fani dziękowali mi za to,
że moja muzyka jest ścieżką dźwiękową ich życia – mówił Petty. –
Wielokrotnie słyszałem, że ktoś brał ślub przy „Here Comes My Girl" albo
że pierwszej nocy z wymarzoną dziewczyną towarzyszyła piosenka
„American Girl".
Stała się wizytówką zespołu po premierze
pierwszej płyty „Tom Petty and The Heartbreakers" w 1976 r. Tekst
opowiada o studentce z Uniwersytetu Stanu Floryda, która na fali
eksperymentów z substancjami halucynogennymi uwierzyła, że potrafi
latać, i skoczyła z okna. Utwór stał się synonimem opowieści o utracie
niewinności. Słucha go bohaterka „Milczenia owiec" przed spotkaniem z
seryjnym mordercą.
– Gdy w drugiej połowie lat 70. rock'n'roll
zaczął przygasać, a wszystko było nazbyt migotliwe jak na parkiecie
disco, Petty pisał o tym, co wydarzało się wokół niego, nigdy niczego
nie ubarwiał, dlatego słuchacze mogli w piosenkach odnaleźć siebie –
powiedział biograf artysty Warren Zanes.
Każda płyta Petty'ego zyskiwała status platynowej. Na czwartej „Hard
Promises" w duecie z nim zaśpiewała Stevie Nicks z Fleetwood Mac. I
zaprosiła go na pierwszą solową płytę „Bella Donna". Zaśpiewali „Stop
Draggin' My Heart Around".
Powodzenie Traveling Wilburys ośmieliło
Petty'ego do nagrania solowego albumu „Full Moon Fever" (1989), m. in. z
hitem „Free Fallin'". Petty nie porzucił jednak macierzystego zespołu i
w 1991 r. wydał z nim bestsellerowy album „Into the Great Wide Open". W
teledysku do tytułowej kompozycji pojawili się Johnny Depp i Faye
Dunaway.
Pozycja Petty'ego była silniejsza z płyty na płytę. Opus
magnum stało się „Wildflowers" (1994) wyprodukowane przez Ricka Rubina. –
On zdecydował, że nagrywamy to, co gram na żywo bez użycia syntezatorów
i komputerów, ograniczając wybór instrumentów elektrycznych i
akustycznych do kilku. Chodziło o to, by wycisnąć z nich maksymalne
bogactwo barwy – wspominał Petty.
Petty zmarł 2 października 2017 r. Po sześciu miesiącach tournée w
40-lecie działalności The Heartbreakers wrócił do domu, by cieszyć się
życiem z żoną, dwiema dorosłymi córkami i czteroletnim wnuczkiem. Nie
przeżył zawału serca.
– Kiedy nic nie robię, czuję się wewnętrznie
pusty – tłumaczył swoją aktywność, porównując pisanie do łowienia ryb. –
Różnica polega na tym, że nie idę nad rzekę, tylko do sąsiedniego
pokoju, i tam śledzę, czy mój spławik zanurza się, czy mogę pociągnąć
jakiś temat. Czasami łapię płotkę, a czasami dużą sztukę.
Album
„The Best of Everything" podsumowujący dorobek Petty'ego zamyka
niewydana wcześniej piosenka „For Real". To credo muzyka. Śpiewa, że być
może występował kierowany próżnością, a być może troską o psychiczną
równowagę, ale na pewno nie po to, by być gwiazdą magazynów i
wideoklipów.
Mike Campbell, znakomity gitarzysta zespołu
Heartbreakers, a także producent solowych nagrań Toma, który obecnie
koncertuje z grupą Fleetwood Mac, ma nadzieję, że uda się wydać album
koncertowy The Heartbreakers z 1997 r. Zarejestrowano wtedy 20 występów w
Filmore West w San Francisco.
– Znajdowaliśmy się wtedy w
szczytowej formie, grając z wielkim entuzjazmem każdego dnia –
powiedział. – Wśród gości byli John Lee Hooker i Bo Diddley. Z tego, co
nagraliśmy, powinien powstać znakomity album.Źródło: Rzeczpospolita
Komentarze
Prześlij komentarz